wtorek, 1 czerwca 2010

malkontent wspaniały


Zmęczony jestem i zadowolony. Ostatni weekend spędziłem aktywnie. W dużej części na łonie natury, która mi wybitnie nie służy. Kicham, prycham a alergeny grają mi na nosie. Nie służy mi też włoski sposób bycia: kolacje w porze, gdy od kilku godzin nie powinienem jeść, całonocne imprezy, słodkie lenistwo, duża ilość wina… Stary jestem i z zimnej północy. U nas, tam gdzie n-o-r-m-a-l-n-i-e na piazza nie wychodzi się gdy księżyc w nowiu, nawet gdy pełni. Kto widział by o pierwszej w nocy jechać na lody? Kto słyszał by uśmiechnięta dziewczyna szpatułką nakładała mleczno-śmietankowe wyroby do słodkiego wafla? Najpierw zmrożona masa pistacjowa, potem o smaku białej czekolady, na koniec straciatella. Po północy? Po kolacji z dwóch dań i przystawek? Po pieprznej zupie fasolowej, kiełbasie z wątróbek, pikantnej wędlinie, pomidorach, kiełbaskach w cieście francuskim, bruschettcie, gnocchi ze śmietanką i szafranem, pieczonych szaszłykach z mięsa owczego i winie? Po tym wszystkim jeszcze lody? W filmach mówią w czym się poprzewracało, prawdę mówią, no przecież że nie kłamią. Marcin też tak mówi i mama Marcina. No nie oszukują bo po co. Chociaż jak podatków płacić nie chcą to może jest coś z tym wszystkim nie tak? Może jednak co białe to nie zawsze białe bo po zmroku wszyscy czarni? ee? a może się podpiłem dolce vitą w głęboko bordowym kolorze?

Brak komentarzy: