Wróciłem. Z japonkami jest jak ze szpilkami, mniemam. Umie się w nich chodzić i lubi albo nieustannie na nie narzeka i ciska w kąt. Można się jeszcze zarzekać i nie kupować. Nóg nie czuję, butów jednak nie wyrzucę.
Florencja to małe, piękne miasteczko. Pierwsze skojarzenie, zaraz po wyjściu ze stacji kolejowej miałem z Neapolem. O tyle Neapol jest pomarańczowo-czerwony o ile Florencja żółto-brązowa. Turystów podobna ilość, ulicznych sklepikarzy z chińskimi paskami “made in Italy” także, w końcu – tłok w mieście jak na targowisku. Jeszcze przed wyjazdem sprawdziłem listę miejsc, których obejrzenia odmówiłem sobie w największym natężeniu ruchu turystycznego i w drogę. (tutaj: KLIK, KLIK) W pociągu zapoznałem się z topografią miasta, koncentracją zabytków, odbyłem szybką lekcję historii. Wszystko po to, żeby zarzucić przewodnik i zdać się na silną orientację w terenie. Trudno doprawdy się we Florencji zgubić. Centrum miasta można przejść szybkim krokiem od prawa do lewa, czy pisząc inaczej z zachodu na wschód, w ciągu pół godziny. Brak drapaczy chmur pozwala na obranie za punkty orientacyjne kopuły bazyliki i słynnej wieży. W końcu można też bazować w wędrówkach na umiejscowieniu rzeki, na środku której opalałem się nie dalej niż wczoraj. Jak można opalać się na środku Arno? Bardzo prosto, służę radą. Trzeba wcześniej: przeskoczyć przez mur (dla chcącego… nawet w japonkach), zejść ze skarpy i przejść na wyschniętą część koryta rzeki. Nie pozostaje później już nic innego jak tylko cieszyć się z tubylcami kąpielą słoneczną w gorących promieniach.
Z ciekawostek i wspomnień mniejszych i większych:
- w mieście występuje podwójny system numeracji ulic. Numery niebieskie i czarne zarezerwowane są dla potrzeb prywatnych domów, czerwone zaś to lokale komercyjne. Śmiesznie. Biorąc pod uwagę wczorajsze szukanie adresu hostelu – nie zawsze
- główny most turystyczny miasta Ponte Vecchio okupowany jest przez sklepy ze złotem. Ładne, sklepy i złoto. Drogo. Znam ciekawszy adres ze świecidełkami w Rzymie
- w niedalekiej odległości od stacji kolejowej znaleźć można tani hostel. Zastanawiałem się wielokrotnie nad hotelami kapsułowymi, które widziałem na filmach. Wprawdzie przyszło mi mieszkać po europejsku, w większym prostopadłościanie, duży wpływ jednak miała ta specyficzna kultura spania na “wystrój” i organizację miejsca. Dodam, że mieszkałem bezpłatnie (kilka lat w kontaktach z klientem i nic co ludzkie nie jest mi obce + promocja dla couchsurferów). Dodam bo:
- we Florencji świetnie smakują kolacje na trawie nad rzeką. Jest to następny sposób na poczynienie oszczędności w tym nietanim mieście. Wino, prosciutto cotto, prosciutto crudo (obie szynki z Toskanii), sycylijskie pecorino fresco z czarnym pieprzem i miejscowy chleb prawie pod mostem. Błogie chwile przeżyłem. Zwłaszcza po butelce wina. Kolejny raz przekonałem się także, że chleb z solą przedkładam nad ten niesolony. W cieście może być i piwo, zdania nie zmienię
- drogą kupna-sprzedaży nabyłem dwie paczki toskańskiego makaronu: parpadelle z pieprzem i cytryną i czerwoną pastę z pomidorami. Na wymyślaniu sosów do wymienionych można spędzić słodkie życie
- po zapoznaniu się z dworcem kolejowym jeszcze bardziej uderza mnie szok, który przeżyła za komuny Tessa Caponi po przyjeździe prosto z Florencji na dworzec w Warszawie. Liczę, że nie uderza mnie bardziej niż uderzył zainteresowaną
- w 1996 Arno zalało miasto. Niektóre domy do wysokości 5 metrów. Biorąc pod uwagę duże zagęszczenie zabytków w niewielkiej odległości od wody straty liczono w dużej ilości zer.
Szkoda, że nie udało się nawiązać nowych kontaktów towarzyskich w stolicy Toskanii. Następnym razem…
PS nauczę się malować akwarelami maki i proste włoskie domki, może też zabytki. Zacznę robić karierę we Florencji w czasach swojej finansowej posuchy. Bogaty turysta nie jest zły, jak mawiają na mieście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz