Czerwiec w tym roku nie obfitował w pogodę. Burze, wiatry na moje schorowane zatoki, kałuże i długie deszczowe popołudnia. Zupełnie przeciwna pogoda do tej z południa Europy. Dwa ostatnie dni przyświeciło ładnie, zrobiło się letnio i duszno jak to w dużych miastach bywa. Z małej chmury jednak duży deszcz więc wczoraj dla urozmaicenia po jasnym dniu mieliśmy mega ulewę. Zaskoczyła mnie przy ciepłym piekarniku, zza okna to niech sobie pada. Mam nadzieję, że do końca sezonu ogórkowego będzie pięknie. Tak czy inaczej na straty czerwca nie spisuję. W czerwcu bowiem czekam do ostatniego, rok w rok, czekam na urodziny.
Wtorek w tym roku przypadł na dzień urodzinowy. Żeby tradycji służbowej stało się zadość przygotowałem tort dla koleżanek i kolegów z pracy. Sporo zastanawiałem się nad „głównym daniem”. Stanęło na torcie bezowym z przepisu Liski. Uwielbiam chrupiącą, rozpadającą się skorupkę, która skrywa w środku ciągnące się, słodkie wnętrze. Niestety cała organiczna i nieorganiczna chemia sprzysięgła się przeciw mnie więc beza wyszła, hmm... średnia. Doświadczyłem jednak wiedzy o moim wynajmowanym piekarniku i pracy z jego termostatem. Na przyszłość bezcenne.
Gdyby to były rajskie owoce a nie tort - sok spływałby pod rękawy, za kołnierzyki i po brodzie a wszyscy uśmiechaliby się kosztując lepkiej wilgoci. Na piątym piętrze zamiast tego obrazka, wśród komputerów, lekko huczącej klimatyzacji, w oświetlonym przedpołudniowym słońcem pokoju biurowym goście trzymali tacki, kawy, herbaty i od czasu do czasu padł dowcip lub żart sytuacyjny. Sytuacja zajęła chwilę, rozeszliśmy się po przyjęciu do swoich zajęć i całe szczęście... wieczór przyszedł letni. Wieczory tu już inne historie, błogie i lekkie, leniwe i stanowczo za krótkie, nawet latem. Kolacja orientalna, teraz włoskie wino i Kulka w głośnikach, nie ma lepszych warunków na pisanie blotki.
Czego sobie życzę? Powodzenia w najbliższych wakacyjnych miesiącach w dwóch przytłaczających projektach niekoniecznie zawodowych (chociaż z tyłu głowy mam marzenie żeby zawodowymi się stały). Spełnienia, dużo radości i dobrej strawy nie tylko dla żołądka. Może jeszcze tego tańca na zielonym przy świetle lampionów w grupie przyjaciół, w któryś z letnich wieczorów. Marzenie od siedmiu lat obecne czyli od kiedy po raz pierwszy pojechałem do Włoch i spędziłem tam całe wakacje. Włoskiego jeszcze sobie życzę. Podchodziłem do języka jak pies do jeża a teraz, w lipcu zaczynam naukę na poważnie.
Ostatnie życzenie ale nie najdrobniejsze - dobrych relacji z WAMI bo przynosicie mi dużo radości, o!
-m-
Na zdjęciach:
białe kokosowo-migdałowe trufle