wtorek, 24 sierpnia 2010

Copernicus daje nadzieję


Świadomość, że właśnie w tym momencie gdzie indziej jest południe, przedpołudnie lub popołudnie pozwala wierzyć, że jutro będzie słonecznie. Trzeba nam tylko cierpliwie czekać.
Tracę wewnętrzny związek.

Ciasto popołudniowe


Jesienne słońce na horyzoncie, wiatr szarpie drzewami, a oto Polska właśnie. Po koniecznej przerwie wracam ospale do swoich ról życiowych.

17:27, kiedy pierwsze kawałki ciasta ułożyły się dziś, gotowe do konsumpcji na talerzykach.


Ciasto popołudniowe
mała, szybka porcja

2 duże jajka (zważone)
miękkie masło (o wadze jajek)
cukier (o wadze jajek)
mąka (o wadze jajek)
łyżeczka proszku do pieczenia
wypestkowane śliwki
cukier puder, do dekoracji

Oddzieliłem białka od żółtek, białka ubiłem na sztywno ze szczyptą soli. Masło utarłem dobrze z cukrem, dodałem żółtka, powoli mąkę przesianą z proszkiem do pieczenia. Wmieszałem białka, wrzuciłem połówki śliwek.
Piekłem ciasto w wytłuszczonej formie na babkę przez 40 minut w temperaturze 170 stopni C. Wszystko z troski o jak największą powierzchnię jak najlepszej skórki.


 Kolejny, jesienny refleks z siedemnastej...


... i finito, smacznego

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Bruschetta doskonała

Bruschetta pochodzi z Umbrii, przynajmniej tak utrzymują na moim uniwersytecie. Opieczony chleb najczęściej podaje się do testowania oliwy z oliwek. Podstawowy przepis na bruschettę to kromki dobrej jakości niesolonego chleba (tradycja umbryjska wywodząca się z czasów, kiedy ten centralny region Italii był pod wpływem papieskim. Chcąc zarobić papież podnosił podatek na sól. Miejscowi powiedzieli: "takiego!" i do dziś, mimo zmienionych czasów w większości piekarni spotkać można tylko il pane sciapo)... kromki niesolonego chleba opieczone na ruszcie (grillu, z braku na suchej patelni) z roztartym kawałkiem ząbka czosnku, polane oliwą, posolone.


Dzisiejsza kolacja przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Bruschetty niebo w gębie.

Bruschetta doskonała

dobrej jakości chleb
mozzarella
6 śliwek węgierek
200 ml octu balsamicznego
bazylia
garstka orzechów piniowych
oliwa extra vergine
sól, pieprz

W małym rondelku doprowadziłem ocet balsamiczny do wrzenia po czym na małym ogniu gotowałem ok. 10 minut do zredukowania. Na patelni podgrzałem piniole, zrobiły się bardziej aromatyczne, błyszczące od naturalnego oleju. Po orzechach przyszedł czas na chleb - na suchej patelni "podpiekłem" kromki chleba z obu stron, do chrupkości.
Do zredukowanego octu (który konsystencją przypominał syrop) dodałem wypestkowane, pokrojone w czwórki śliwki. Gotowałem 3 minuty.
Bazylię delikatnie pokroiłem.
Gotowy, opieczony chleb skropiłem oliwą. Ułożyłem na kromkach mozzarellę, obsypałem piniolami. Delikatnie ułożyłem ciepłe śliwki na wierzchu sera po czym bruschetty posoliłem i doprawiłem pieprzem, obsypałem bazylią.
Zredukowanego octu balsamicznego połączonego ze śliwkami zrobiłem za dużo. W połączeniu z biszkoptami miałem deser pierwsza klasa!

Smacznego


sobota, 21 sierpnia 2010

zdarzyło się


Dwie obfite w kształtach Amerykanki biegają rozgorączkowane po "dachu świata" - tarasie widokowym z piękną umbryjską szeroką panoramą. Wieje latem. Cyfrowe aparaty szybko zmieniają położenie, zwiewne spódnice w drobne wzorki tańczą kobietom  na wietrze gubiąc rytm nadawany przez nogi.
- Muszę tutaj wrócić! Muszę tutaj wrócić! Muszę tutaj wrócić! - słyszę głosy egzaltowanych turystek.
Przeżuwam rukolę leniwie wyjmując trzy kromki ciabaty z papierowej torby i dziesięć deko specku. Konsumuję obiad na tarasie, na którym jestem.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Ciasto bananowe

Ruch w interesie. Codziennie wstaję przed siódmą żeby zdążyć na zajęcia. Po lekcjach wymyślam kolejne aktywności, dorzucam wycieczki po okolicy i dalsze, weekendowe zapuszczanie się w teren, tak w tempie ekspresowym mijają wakacje. Klony już zaczynają żółknąć, winogrona dojrzewać, myśleć nie chcę że lato niedługo się skończy. Nie narzekam szczególnie, plan na kolejne miesiące roku opracowałem przed wyjazdem. Nie chce mi się tylko wierzyć, że za dni parę miną cztery miesiące mojej przygody. Jeszcze mam tyle do zobaczenia i poznania! Tymczasem poddaje się oszałamiającym lodom (z przykrością stwierdzam, że o dobrą lodziarnię trudno, z przyjemnością, że dysponuję adresami kilku wspaniałych), kuchni, kawie i w ogóle sole, cuore, amore, muzea, trofea i dzikie węże. Nie ma siły, żeby melony mi się znudziły, pierwsza fala fig już na wyczerpaniu.

Dzisiejszy przepis pojawia się z potrzeby opróżniania zapasów przed opuszczeniem Perugii z końcem sierpnia. Czekają mnie trzy tygodnie wrześniowego bonusu z dala od uniwersytetu i "kurs Warszawa" w kalendarzu bykiem stoi. Na pierwszy ogień utylizacyjny poszedł miód figowy, który w bananowym chlebie sprawdził się doskonale.


Chlebek bananowy
inspiracja: przepis oryginalny M. Gessler, przepis u Liski

500 g dojrzałych bananów
125 g płynnego miodu
2 średnie jajka
125 g masła
50 g cukru
250 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
garść podprażonych na suchej patelni, obranych migdałów
masło do smarowania blaszki

Zblendowałem banany z miodem i jajkami. Masło zmiksowałem z cukrem do puszystości. Przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia połączyłem z dodawanym powoli masłem z cukrem na zmianę z masą bananową do połączenia składników. Wmieszałem migdały, upiekłem w wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą formie na baby. Piekłem 50 minut w temp. 180 stopni C. Ostudziłem przed podaniem.

niedziela, 8 sierpnia 2010

męka nieinteligentów


"I znowu przedmowa... i zniewolony jestem do przedmowy, nie mogę bez przedmowy i muszę przedmowę, gdyż prawo symetrii wymaga, aby Filidorowi dzieckiem podszytemu odpowiadał dzieckiem podszyty Filibert, przedmowie zaś do Filidora przedmowa do Filiberta dzieckiem podszytego. Choćbym chciał, nie mogę, nie mogę i nie mogę uchylić się żelaznym prawom symetrii oraz analogii. Ale czas najwyższy przerwać, przestać, wyjrzeć z zieleni chociażby na chwilę i spojrzeć przytomnie spod ciężaru miliarda kiełków, pączków, listków, by nie powiedziano, że oszalałem ble, ble i bez reszty. I zanim posunę się dalej na drodze poślednich, pośrednich okropieństw niedoludzkich, muszę wyjaśnić, zracjonalizować, uzasadnić, wytłumaczyć i uporządkować, wydobyć myśl naczelną, z której się wywodzą wszystkie inne myśli tej księgi, i wykazać pramęczarnię wszystkich mąk tu poruszonych i uwydatnionych. I muszę wprowadzić hierarchię mąk oraz hierarchię myśli, skomentować dzieło analitycznie, syntetycznie i filozoficznie, aby czytający wiedział, gdzie głowa, gdzie nogi, gdzie nos, a gdzie pięta, by nie zarzucono, żem nieświadomy własnych celów i nie kroczę prosto, równo, sztywno (...) lecz w piętkę bezsensownie gonię. Lecz któraż jest męczarnia główna i fundamentalna? Gdzie jest pramęczamia księgi? Gdzieżeś, pramatko mąk? Im dłużej wnikam, badam i przetrawiam, tym wyraźniej widzę, iż właściwie główną, zasadniczą męką jest, jak mi się zdaje, po prostu męka złej formy, złego exterieur’u, czyli inaczej mówiąc męczarnia frazesu, grymasu, miny, gęby - tak, oto jest źródło, krynica, zaczątek i stąd harmonijnie wypływają wszystkie bez wyjątku pozostałe cierpienia, szały i udręki. Ale może raczej należałoby powiedzieć, że naczelną, podstawową męką jest nie co innego, tylko cierpienie, zrodzone z ograniczenia drugim człowiekiem, z tego, że się dusimy i dławimy w ciasnym, wąskim, sztywnym wyobrażeniu o nas drugiego człowieka. A może u podstawy księgi leży kapitalna i zabójcza męka niedoludzkiej zieloności, kiełków, listków, pączków albo męka rozwoju i niedorozwoju a może cierpienie niedokształtowania, niedoformowania albo męka stwarzania naszego ja przez innych ludzi

męka gwałtu fizycznego i psychicznego (...)

niewysłowiona męczarnia niewysłowienia

boleść niewysublimowania

ból palca

paznokcia

zęba

ucha

męczarnia przeraźliwej współrzędności, zależności, wzajemnego przenikania się, uzależniania wszystkich mąk i wszystkich części oraz męka stu pięćdziesięciu sześciu tysięcy trzystu dwudziestu czterech i pół innych męczarni, nie licząc kobiet i dzieci, jak by powiedział pewien stary autor francuski z XVI stulecia."

Ferdydurke

środa, 4 sierpnia 2010

Pasta tricolore

Gdy widzę cyfrę pięć w liczbie tygodni, które upłynęły od ostatniego postu włosy stają mi dęba. Kiedy ten czas mija? Niepojęte. Mozolnie ale z sukcesem wziąłem się w bieżącym tygodniu za nadrabianie zaległości. Intensywność życia studenckiego nie pozwala mi wprawdzie kontynuować (póki co) wątku włoskiej wycieczki ale z pewnością do niego wrócę. O zajęciach piszę oczywiście i pracach domowych, żeby nie było.

Od kiedy zacząłem uczęszczać na lekcje związane z kulturą włoską, przepadłem bez reszty. Od czasu zaś, kiedy zmieniłem mieszkanie na bardziej komfortowe, z dala od centrum i opryskliwej właścicielki, z dobrze wyposażoną kuchnią - rosnę w oczach (o zgrozo!). Dwa razy dziennie gotuję zgodnie z włoskim prikazem. Przerobiłem pół książki J. Oliviera, ćwierć przepisów z książki Małgorzaty Caprari plus wyszukuję nowe w prasie lub podpytuję tubylców i tubylczynie o ulubione potrawy. Odpuściłem sobie fotografowanie w lipcu ale co się odwlecze to nie uciecze. Sprawdzone, dobre przepisy na stałe wchodzą do repertuaru. Nie ma pośpiechu z publikacją.
Słów kilka Wróbla Ćwirka plus przepis:


Pasta tricolore
porcja dla 2 osób

2 łyżki oliwy z oliwek extra vergine
1 cebula
150 g ricotty z mleka krowiego lub innego delikatnego serka
40 g pomidorków cherry
garść rukoli lub bazylii
2 łyżki kaparów w soli
sól, pieprz
250 g pasty (wykorzystałem tradycyjną toskańską z dodatkiem pomidorów, stąd czerwony kolor na fotografii)

Ugotowałem pastę w osolonej wodzie. W tym czasie przygotowałem salsę: podsmażyłem pokrojoną drobno cebulę na oliwie, dodałem opłukane z soli kapary, pokrojone w połówki pomidorki i smażyłem całość 5-7 minut. Odsączoną pastę przerzuciłem na patelnię. Dodałem ricottę i garść rukoli. Dobrze wymieszałem. Doprawiłem na talerzu pieprzem i solą. Za sprawą serka danie jest słodkawe, przyjemnie jednak rozpływa się w ustach Drogi Pamiętniczku.