środa, 24 marca 2010

o-E na dobranoc


Scena I
teatr wielki opera narodowa
Elektra w jednym akcie. Krótka niczym dramat lub film obyczajowy. Mocna, głośna, wzburzająca krew w żyłach. Libretto na podstawie Sofoklesa po niemiecku co szczególnie nie cieszy. Dobrze, że są napisy. W końcu to nie opera kameralna, festiwal mozartowski, Uprowadzenie z Seraju, z którego wyłapałem “warum?” i kilka innych podobnego znaczenia dla fabuły zwrotów germańskich. Po kilku latach (szkolnej bo szkolnej ale) nauki mogę się wstydzić lub dalej utwierdzać w przekonaniu, że to język nie dla mnie. Podobno czego się nie lubi trzeba pokochać. Idę w zaparte, nikt mnie do kochania nie zmusi.
Lubię takie warszawskie wieczory. Ciepłe, z zaplanowanym wydarzeniem kulturalnym. Szczególnie cenię te samotne wyjścia, przy okazji których mogę dużo myśleć i nikt mi nie brzęczy nad uchem. Ja też nikomu nie brzęczę co jest (oczywiste!) minusem tych wyjść. Spaceruję, podsłuchuję przechodniów, robię przegląd ulicznej mody…
Prawie do perfekcji opanowałem sztukę korzystania z tanich biletów i zajmowania na nich drogich miejsc, nigdy przy tym nie będąc nachalnym. Mężczyzna obok twierdził, że “żona dała mu dziś kosza”, przyszedł sam. Nie musiałem się martwić, że spóźniony epizodyczny właściciel krzesła przeszkodzi mi w odbiorze. Po brawach prosiłem o przekazanie podziękowań żonie.
Dopuszczam scenariusz życia, w którym nie będzie mi dane otrzymywać zaproszeń do opery. Życzę wszystkim korzystającym z miejsc na zaproszenia w połowie tak udanych wieczorów jak moje, kiedy te miejsca wam podsiadam.
Elektra /Jeanne-Michele Charbonnet/ po chorobie, podziękowali za wyrozumiałość. Rzeczywiście nie zachwyciła, stwierdzam po spektaklu. Dziękowała za to bardzo serdecznie za brawa. Wzrusza mnie taka szczerość na scenie, tak rzadko zastana. Elektrze zdarzały się niezamierzone fałsze. Po kogucim pianiu czuję  się przez chwilę jakby zlany wiadrem zimnej wody, samotnie, z grymasem na twarzy. To dla “tego” tu przyszedłem? Częściej jednak, co w tym miejscu zauważyć należy, przy rzewnych kawałkach przeszywają mnie dźwięki, chodzą po mnie mrówki, skraplają się niektóre nutki w słone bezbarwne krople.
Klitemnestra, w którą wcieliła się Podleś Ewa (po dzisiejszym wieczorze zyskuje zacny przydomek Zblazowanej Damy) była zjawiskiem. Mocna rola dla mocnej matrony z kontraltem na wyposażeniu. Bajka.
Siostra Elektry Chryzotemis, którą śpiewała czysto i pięknym sopranem Danielle Halbwachs warta odnotowania; Orist(es) /Mark Schnaible/ charyzmatyczny.
Za tydzień sprawdzę, czy Elektra skuteczną podjęła kurację na gardło.
Scena II
przekąski zakąski, po premierze
-Przepraszam, czy czynne?
-Tak, jednak jeśli chce Pan zamówić alkohol to dopiero po dwudziestej drugiej.
-Nie, nie przeszkadza mi, że nie ma alkoholu. Espresso proszę z odrobiną ciepłego mleka.
W drzwiach wejściowych wzmacniana szyba stoi dostojnie mimo, że cała w zmarszczkach i głębokich bruzdach. W środku trzy osoby za barem, jedna na sali. Nigdy takiej niezręcznej sytuacji nie zastał w tym miejscu. Obsługa nie wie co się dziać będzie, lekko przestraszona nie wiem czemu. Miła pani oznajmia pojawiającym się z rzadka gościom, że alkohol to za pół godziny, ci wychodzą zdziwieni. Młoda para, prawdopodobnie też byli w operze chociaż chłopak w jeansach nie dają za wygraną. Dziewczyna:
-Bardzo proszę nalać nam dwa kieliszki wody skoro alkoholu nie ma. Byliśmy tutaj rok temu i przyszliśmy na jeden kieliszek w celu świętowania.
Zaskoczony barman pyta czy to nie żart. Nie, nie ma ukrytej kamery.
Miarowo wypijają po kieliszku, płacą 10 zł (2 złote ekstra, przecież napoje po 4 polskie złote), wychodzą zadowoleni. Chłopak rzuca dziewczynie w drzwiach:
-Popiłaś?
Scena III
jana pawła 2, po scenie II
Znalazłem grosz wbity w szczelinę między płytami chodnikowymi. Podniosłem, dwa razy nań chuchnąłem, wrzuciłem do kieszeni czarnego płaszcza. Poprawiłem kolorowy szalik. Zadowolony wróciłem do domu.
Jeszcze kilka tygodni i sezon oper za trzy grosze się skończy.

Brak komentarzy: