czwartek, 31 grudnia 2009

Mała pizza na koniec roku

W wirtualnym notatniku życia warto odnotować, że ciągle się nie nudzę. Minął tydzień stołecznego odpoczynku, humor mam wyśmienity. Pochłonęła mnie do reszty kolejna niekulinarna książka, odpracowuję zaniedbania języka, dobrze się stołuję, dużo myślę i żyję pięknie. Kulturalnie pięknie ma się rozumieć.

Dziś ostatni dzień roku. Śmieszne postanowienia, śmieszne podsumowania.

Niech nam się dobrze wiedzie. Każdemu z osobna tak jak sobie życzy.
Sobie życzę w kolejnym roku wiatru zmian i siły, gdy będzie znosić. Kaszlącym kreaturkom zdrowia, melancholijnym duchom dużo czasu, wesołkom okazji i towarzystwa, zakochanym możliwości, szczęśliwym rozsądku, biednym pogody ducha, bogatym rozwagi...,
do rzeczy.

Mini-pizze
przepis na ciasto i pomysł z książki "Das grosse Kochbuch SNACKS & FINGERFOOD"

Ciasto:
7 g suszonych drożdży (lub 25 dag świeżych)
1/2 łyżeczki cukru
185 ml ciepłej wody

Wymieszałem wszystkie składniki, odstawiłem na 10 minut.

Dodałem następnie:
ok. 275 gr mąki
1/2 łyżeczki soli
1 łyżkę oliwy z oliwek

Wyrobiłem dobrze ciasto, które zostawiłem do wyrośnięcia na 45 minut pod przykryciem.

Wyrośnięte ciasto wałkowałem na grubość ok. 3 mm i wycinałem szklanką do drinków koła (ok. 6 cm średnicy). Z przepisu wyszły 27 mini pizze. Piekłem w temp. 200 stopni C ok. 15 minut.

Pizze przygotowałem z dodatkami:
1. drobno pokrojona nać pietruszki, czosnek, zalane dobrą oliwą
2. papryka, pomidor koktajlowy, pieczarki
3. brie z chilli, tarty parmezan zmieszany ze startymi orzechami włoskimi
4. gruszka, orzech włoski, parmezan
5. wariacje wymienionych składników
każdy wariant oprószony solą morską i czarnym pieprzem.

W cieście jest dużo drożdży, mini pizze ładnie wyrastają. Świetna przekąska do sylwestrowych bąbelków.

Smacznego i do zaczytania w 2010!
-m-

sobota, 26 grudnia 2009

La nonna La cucina La vita e auguri!

Moje zeszłoroczne postanowienie zostało zrealizowane - schroniłem się przed tegorocznymi świętami. Właśnie mija trzeci dzień mojego błogostanu. Zostałem w domu z masą książek, filmów, nieprzeczytanych gazet odłożonych na później, podręcznikiem do włoskiego, Czesławem – psem mojem jedynem, zapasami w lodówce i dobrym humorem.

Jak na krnąbrnego niehipokrytę przystało postanowiłem wykorzystać ofiarowany wolny czas na zajęcie się tym co lubię najbardziej. Chodzę spać zmęczony wiedzą i szczęśliwy.

Na przemian gościli u mnie Janusz Radek z Kaśką Groniec, Billie Holiday, George Michael, Liza Minelli z matką, Gaba Kulka, Tori Amos, oj… już tyle znanych nazwisk się przewinęło? Nie wymieniam dalej bo będziecie zazdrośni. Następne espresso, stołuję się smakołykami, robię przerwy na książkę kucharską, którą aktualnie czytam, książkę niekucharską, którą aktualnie czytam, oglądam dokumenty, fabuły,
leżę i myślę bo lubię.

O książce kucharskiej będzie. Urzeczony jestem i muszę ją mieć. Póki co gości u mnie przez grudzień. Ja z tych, co bibliotek szerokim łukiem nie omijają, zostało mi z dzieciństwa.
Larissa Bertonasco poczyniła wydaną w 2005 roku w Niemczech książkę „La nonna La cucina La vita. Wspaniałe przepisy mojej babci”. Niech Was nie zmyli nazwisko – książka rzeczywiście została wydana po raz pierwszy w Niemczech. Autorka jest w połowie Włoszką, wpół Niemką. Ładny papier, treść piękna. Prócz przepisów babci, znaleźć można u Bertonasco autorskie malunki, kolaże, rysunki i wiele osobistych historii autorki i Nonny.


Musicie przeto wiedzieć, że Nonna Larissy mieszka w Ligurii, dokładnie w Finale Ligure. Tam też prowadziła przy promenadzie restaurację Cucu. Prowadziła do czasu kiedy mąż - Mario zniknął z młodą kelnerką i całym majątkiem zostawiając czterdziestoletnią żonę. Sama trwać nie potrafi więc pojawił się jeden taki, o którym jest też po krótce. Historia goni historię, w obrazki wpatruję się jak zaczarowany, przepisy chłonę i myślę kiedy by co dobrego zrobić i od czego zacząć. Zabójstwem dla książki jest jednak tłumaczenie – z niemieckiego przełożyła Barbara Januszewska i nie wiem kto do tego dopuścił. Polenta to „mus kukurydziany”, coniglio con carciofi to królik z (uwaga)… JARZYNKĄ z karczocha, spaghetti alla carbonara to spaghetti z boczkiem…

Odnośnie rzeczonego spaghetti wiem już skąd wzięła się nazwa „carbonara” – wszystko za sprawą (autorki!) czarnego, przypominającego węgiel pieprzu, którym posypuje się na końcu makaron. Węgiel po włosku to przecież carbone.

Wyobrażam sobie krągłą Nonnę w skórzanej kurtce, pantoflach na małym obcasie i jeansowej spódnicy. Włoska Nonna jak malowana.
Polecam książkę bo mimo tłumaczenia warta jest uwagi. Co ciekawsze przepisy na razie skrupulatnie zanotowałem.
La nonna La cucina La vita
Wspaniałe przepisy mojej babci

Larissa Bertonasco
Propaganda,
Warszawa 2007

Mikołaj u mnie był. Ofiarował oprawioną kopię okładki The New Yorker’a z 17 kwietnia 1926 roku. Jeśli czytasz to Mikołaju - dziękuję bardzo. Gdybym zasłużył w kolejnym roku, może być oryginał bo piękna jest.
Ostatnia część blotki będzie najprzyjemniejsza:
Chciałbym Wam bardzo podziękować za życzenia, komentarze i to że do mnie wpadacie. Masę przyjemności sprawia mi obcowanie z Wami!

Ostatnio dostałem wirtualne wyróżnienie
"Vale a pena ficar de olho nesse blog!" od Dwóch chochelek za które dziękuję. Cieszę się, że cukinia cieszy się (takim!) powodzeniem. Wirtualne notatki mam ochotę dalej czynić więc zapraszam do mojej kuchni kiedy tylko macie ochotę.
Tam gdzie ja, tam i kuchnia moja, ole!

czwartek, 17 grudnia 2009

Maszynkowe, amoniaczki i pierniki jednego weekendu za miastem

Szarpnąłem się na robienie ciastek. Przyjemne to dla mnie zajęcie tylko pod jednym warunkiem – dobrego towarzystwa w kuchni. Inaczej nie ruszy. Nigdy nie mam odpowiednio dużo czasu na ciastka, zaczynam myć okna albo robić pranie ręczne. Nie – pranie ręczne to najgorsze co może mnie w życiu spotkać więc nie robię wcale. Wszystko zrobię byle nie prać w rękach. Miało być o ciastkach...

Pierniczki są z przepisu od koleżanki z pracy, która dała poznać ich smak nie dalej niż rok temu w okresie przedświątecznym. Przepis na amoniaczki i ciastka maszynkowe za to wygrzebaliśmy z babcią całej masy brudnych, wytłuszczonych kartek. W kratkę są bądź w linie, skrupulatnie zapełniane recepturami przez Stefanię na przestrzeni lat. Smalec w przepisie zdradza, że to babcine sekrety.


Pierniczki
podobno z „poradnika domowego”

DZIEŃ 1
Rozpuścić:
20 dag miodu
5 dag masła
20 dag cukru
torebka przypraw korzennych

Ostudzić lekko masę i mieszając mikserem dodać:
60 dag mąki pszennej
1/3 szklanki mleka
płaską łyżeczkę sody
jajko

(Gdyby masa była za twarda do mieszania – podgrzać ją lekko)
Przygotowane ciasto odstawić na dobę do lodówki.

DZIEŃ 2
Wałkujemy ciasto po kawałku, resztę trzymając w lodówce.
Foremkami wycinamy ciastka dekorując je orzechami lub słodką posypką. Pieczemy w temperaturze 170 stopni C (czas pieczenia zależy od grubości ciastek, należy kontrolować czy się nie przypiekają za bardzo).


Ciastka maszynkowe

1 kg mąki
5 żółtek
1 całe jajko
30 dag cukru
25 dag margaryny
10 dag smalcu
2 łyżeczki proszku do pieczenia

Składniki zagniatam, jak to w maszynkowych ciastkach - „przepuszczamy” masę przez maszynkę. Do części ciasta na maszynkowe dodaliśmy kakao. Babcia ma maszynkę żeliwną. Plecy bolą od noszenia, słowo daję.

Amoniaczki

1 kg mąki
1 szklanka kwaśnej śmietany
3 dag amoniaku spożywczego
3 żółtka
20 dag cukru
25 dag margaryny
10 dag smalcu
łyżeczka octu

Mąkę, ½ szklanki śmietany, 3 żółtka, cukier i tłuszcz zagnieść. ½ szklanki śmietany, amoniak i łyżeczkę octu rozmieszać, wlać do ciasta i ponownie dobrze zagnieść. Przed pieczeniem posypujemy cukrem.
Upieczone amoniaczki przypominają ciastka francuskie, ot luźne skojarzenie.

PS 
Wszystkie ciastka przechowuję w szczelnie zamkniętej metalowej puszce.


Czesław, pies mój jedyny też lubi ciastka. Po tym co zostało w misie z ciastkami na oknie (tak - wszedł na stół, żeby się do niej dostać) stwierdzam, że nie jest wybredny i lubi wszystkie zaprezentowane w blotce.

wtorek, 15 grudnia 2009

Porchetta

Obrazowo dzisiaj będzie iście z mięsem w roli głównej. Mięsem bardzo smakowitym. Ochotę mam na kolor i włoskie klimaty.

Na porchettę też mam ochotę. Porchetta /por'ket:a/ jest obok mojego ulubionego owczego sera pecorino romano tradycyjnym produktem centralnego regionu Italii – Lazio. Wiki podpowiada, że jest włoską ikoną kulinarną.

http://en.wikipedia.org/wiki/Porchetta

Mięso jest słone, przyprawione dobrze rozmarynem, czosnkiem, szałwią i pieprzem. Świetny dodatek do chleba i mało wyraźnego towarzystwa. W takiej właśnie postaci (panino) porchetta sprzedawana jest często z samochodów na targach i ulicach.

Wielkie rulony mięsa krojone są ręcznie, długimi nożami. W mniejszych miasteczkach często obsługa sklepów skraja i waży mięso dodając do pojemnika, po wydrukowaniu ceny, spieczoną skórę.
Skórkowani wiedzą jak zachęcić do powrotu na zakupy.

Krótkie dni, chłodne warszawskie noce, posiedziałbym w cieniu palm. Bo jak marzyć to z rozmachem.


czwartek, 10 grudnia 2009

Tarta con pomodori e philadelphia

Pewnego urlopowego dnia postanowiłem, że na obiad będą makaronowe chusteczki z pesto autorstwa Jamiego Olivera. Przepis przypomniał mi się nagle i nagle też cała idea obiadu upadła. Okazało się, że zamiast świeżego ciasta makaronowego kupiliśmy... ciasto francuskie. Umysł elastyczny więc dało się coś z tym fantem zrobić, tak powstała:
Tarta con pomodori e philadelphia
tarta z pomidorami koktajlowymi i serkiem philadelphiarulon ciasta francuskiego
serek philadelphia
garść tartego parmezanu
duże jajo
świeża bazylia pomidory koktajlowe
pieprz i sól

Ciasto wyłożyłem na blachę, nakłułem widelcem i podpiekłem ok. 5-7 minut w sugerowanej na opakowaniu temperaturze. W tym czasie rozkłóciłem w misce jajko, dodałem philadeplhia, starty pamezan, sól i pieprz do smaku. Wylałem mieszankę na ciasto, ułożyłem przekrojone na pół pomidory i listki bazylii. Piekłem do zarumienienia tarty.

Moje smaki – proste połączenia dostępnych składników.

Powoli kończę wirtualną włoską wyprawę. Przy każdej blotce wracałem wspomnieniami do wzlotów mojego podniebienia z ostatniego urlopu i przyznaję, że bardzo to były przyjemne powroty. Kilka potraw/zdjęć zostało ale może przy okazji je jeszcze zamieszczę (penne z koniakiem? bo kto by nie chciał spróbować). Nie mam w końcu ochoty zamykać swojego blogowego kramu, wrócę po prostu do codziennej pstrokaterii przepisowej.
Dni w Italii mijały szybko, jak zwykle: jedno espresso, cappucino, drugie espresso, trzy. Czasem cztery bo detoks można zrobić po wolnym a błogie chwile z filiżanką na wagę złota. Kiedy towarzystwo przyjemne kaw się nie liczy. Poznałem kilka osób – w kawiarniach, barach, dyskotekach czy na ulicy. Nietrwałe to kontakty chociaż wrastają w pamięć ciekawymi historiami.Kiedy Susanne, Katja, Thorsten, Stefan i Stefan wałęsali się za dnia po muzeach i placach, ja łapałem chwilę oddechu od codzienności i warszawskiej rutyny. Fotografowałem, czytałem, kolekcjonowałem promienie słoneczne, robiłem zakupy, bez celu spacerowałem po mieście, pysznie jadłem i piłem.
Wieczorami najczęściej chodziłem z niemieckimi przyjaciółmi na długie i syte kolacje. Stałym miejscem była pizzeria w studenckim dystrykcie za Termini – Fomula 1 otwierana o 18stej by po pracowitym wieczorze zamknąć drzwi dla klientów o 24tej. U nas nie ma takiej kultury, może ocieplenie klimatu może mieć i pozytywne skutki (nie może, niepożałowana szkoda). Na Zatybrzu, które też było często odwiedzanym miejscem gościliśmy w różnych trattoriach by na deser wracać do wybranej, potem grappa lub amaro.
Cornetto (croissant) wypełnione nadzieniem miodowym o 3 nad ranem prosto z piekarni? Proszę bardzo. Wszystko było. Dobrych wspomnień nigdy dość.

Teraz najchętniej wsiadłbym na ten (nie mój) rower i zwiał gdzie dzień dłuższy i ludzie uśmiechnięci.
-m-

czwartek, 3 grudnia 2009

Bistecche al rosmarino

Danie, które najbardziej kojarzy mi się z prostą domową kuchnią w Italii to steki. Nie pomyliłem się, nie postradałem też zmysłów. Trzeba informację przyjąć z wiarą.


Od lat kiedy Włochy nie są mi obce, jednym z ulubionych dań są steki z rozmarynem przygotowane na patelni grillowej.
Mięso wieprzowe czy wołowe nie jest częstym gościem na moim stole. Nad szynkę czy gulasz przedkładam ryby, sery, owoce i warzywa w różnych kombinacjach. Zapachu i smaku steku ze świeżym rozmarynem jednak naprawdę nie da się zapomnieć. Wspomnienie siedzi ukryte w środku nędznej strukturki uderzając do głowy raz na jakiś czas silnym doznaniem, porywającą soki trawienne myślą.


Bistecche al rosmarino

bisteccha (stek z kością)
olej roślinny, oliwa (nie z pierwszego tłoczenia)
świeży rozmaryn
sól, pieprz

Przygotowanie dania jest proste: mięso nacieram odrobiną oleju i oliwy z oliwek, dobrze oprószam solą morską i grubo zmielonym pieprzem. Rozgrzewam patelnię grillową, obsmażam szybko stek z obu stron. Podlewam mięso wodą, dodaje dużo świeżego rozmarynu i duszę około 15-20 minut do miękkości (część czasu pod przykryciem). Woda wyparuje, oliwa z olejem na nowo pomoże w zesmażeniu steku. Gotowe. Mięso koniecznie serwować w towarzystwie dużej ilości sałat.

Buon Appetito!

piątek, 27 listopada 2009

Marmellata di fichi





Marmellata di fichi: obrane figi gotujemy przez 2-3 godziny bez dodatku cukru, wekujemy na gorąco

piątek, 20 listopada 2009

Cozze al vino


Mule, kalmary, ośmiornice, sardynki, halibut, karmazyn i łosoś... duże, małe, wielo i monokolorowe - od darów morza uginają się lodowe półki włoskich straganów i sklepów. Wybór jest duży, popyt także. W Warszawie chętnie robię rybne zakupy przy Hali Mirowskiej ale to nie to samo. Ku pamięci wpisuję do mojego wirtualnego brulionu z przepisami szybki sposób na małże w winie.
Cozze al vino
Małże w winie
porcja dla 3-4 osób

1 kg świeżych małży
ok. 400 ml białego wina
20 g masła
nać pietruszki
cytryna/limonka

Małże dokładnie umyłem i szczoteczką oczyściłem muszle. Osuszyłem.
Otwarte muszle nie nadają się do dalszej obróbki - wyrzuciłem.
W dużym rondlu podgrzałem białe wino, dodałem cozze i gotowałem do czasu, kiedy otworzyły się skorupy (ok. 4-5 minut). Odlałem wino, dodałem masło, posiekaną nać i skropiłem obficie małże sokiem z limonki.

Prosto i pysznie, jak to w Italii.
PS kolejny odcinek włoskich wakacji zapowiada się słodko i jeszcze krócej,
przyjemności!

czwartek, 12 listopada 2009

Tarta di yogurt e pere

Kawałek prostego, aromatycznego ciasta i espresso raz! Nie – trzy razy, pięć, stawiam wszystkim w chwilach moich słodkich słabości!

Przepis wyłuskałem z jednego z włoskich miesięczników kulinarnych, tytułu niestety nie pamiętam. Prosty placek jogurtowy z gruszkami i migdałami. Ciasto puszyste, lekkie, dobrze łączy w sobie smak owoców i grubo mielonych migdałowych pestek.
Tarta di yogurt e pere
Ciasto jogurtowe z gruszką

Składniki:
250 g mąki
250 g jogurtu naturalnego
150 g cukru
3 jajka
3 gruszki
100 g masła
100 g grubo mielonych migdałów
cukier wanilinowy
proszek do pieczenia (16g)
sok z cytryny

Masło rozpuściłem i zostawiłem do ostygnięcia. Obrałem i pokroiłem w cienkie plasterki gruszki, skropiłem sokiem z cytryny, żeby nie ściemniały. Żółtka utarłem dobrze z cukrem, następnie dodałem mąkę, ostudzone masło, cukier wanilinowy, proszek do pieczenia, cukier i jogurt. Dobrze połączyłem składniki. W osobnej misie ubiłem na sztywno białka, połączyłem je delikatnie z masą. Wmieszałem pokrojone drobno migdały i przygotowane wcześniej gruszki. Piekłem 45 minut w temperaturze 180 stopni C.

PS Przestanie w końcu padać? Jesiennym kroplom mówię nie zapraszając słodki zapach wprost z piekarnika.

Na lakoniczne posty wpływ ma: pogoda, zapracowanie, ograniczona dostępność sieci i inne, niecierpiące zwłoki aktywności życiowe.

O cała naturo odwieczna
Me tętno budząca swym tętnem.
Pozdrawia cię syn twój
Kawaler z temperamentem.
Nie pozwól krwi tak płonąć, by
Spaliła mnie ze szczętem.
Niech darzy mnie, nie każe mnie
Mój los temperamentem.

piątek, 6 listopada 2009

Antipasto, prosciutto crudo


Dzisiaj będzie bardzo przyjemnie, będzie o przekąskach.
Jednym z moich ulubionych antipasto jest prosciutto crudo w różnych zestawieniach. Prosciutto we Włoszech to po prostu szynka, crudo - surowa, cotto - gotowana.


Wczorajszy wieczór spędziłem w nowowynajętym mieszkaniu słuchając płyty, na którą ostatnio czekałem - Kaśki Groniec w piosenkach Elvisa Costello "Listy Julii". Jej głos mnie zachwyca. Po wielu salach koncertowych/teatrach/filharmoniach/klubach jeździłem, żeby móc z nim pobyć. Jeździłem za szeptem, krzykiem, jękiem zawodu, śmiechem i filuternym zawołaniem bo Groniec wielki talent ma i potrafi bezbłędnie oddać emocje bohaterów swoich piosenek. Do tego ta ciepła barwa...
Skupieniu we mnie i muzyce w głośnikach towarzyszył talerz gruszek oplecionych prosciutto crudo, skrywającym dwa kawałki parmezanu lub owczego pecorino, pokrojone sycylijskie suszone pomidory z oleju i winogrona. Specjały skropione oliwą z oliwek tłoczoną na zimno w górach między Rzymem a Neapolem i oprószone grubo mielonym czarnym pieprzem.


Melon i szynka parmeńska - kolejne z moich faworytów w przekąskach. Słodycz pomieszana z lekko słonym, bardzo cienko pokrojonym mięsem. Proste połączenia, nieziemskie rozkosze podniebienia.

Ostatnie włoskie wakacje upłynęły mi pod znakiem figi. Nie przypominam sobie dnia, kiedy nie miałem w ustach choćby jednego owocu. Przez część wyjazdu drzewo figowe miałem pod oknem więc dostępność ograniczała się do wyciągnięcia ręki. Nacięta figa, wypełniona odrobiną filadelphii, skropiona oliwą, z odrobiną pieprzu. Jasnoróżowe prosciutto z Parmy. Kawałek włoskiego chleba. Wino, muzyka i niebo w gębie, tak lubię.

czwartek, 5 listopada 2009

Macedonia di frutta dla podróżników

Dzisiaj 05.11.2009 roku w Warszawie przeważnie pochmurno ale bez opadów. Maksymalna temperatura to 7 stopni Celsjusza. Wiatr południowy 10,8 km/h. Wschód Słońca 6:38, zachód 16:00.


Trzy tygodnie wcześniej, w poniedziałkowe bezchmurne przedpołudnie grupa czworga niemieckich turystów wybrała się do muzeów watykańskich. Jednocześnie, w innej części Rzymu Mich kroił i dzielił owoce. Wiedział, że zmęczeni przyjaciele potrzebować będą wzmocnienia po ogromnej dawce kultury i sztuki.

Trzeba było widzieć te zadowolone miny nad pojemnikami z kolorową fuzją smaków.




Macedonia di frutta
Owoce sezonowe, u mnie:
kaki, winogrona, mandarynki, pomarańcze, figi
2 łyżki wody, cukier puder, sok z cytryny/limonki, kieliszek ulubionego likieru
Umyłem, osuszyłem i pokroiłem owoce. W szklance rozpuściłem w wodzie z sokiem z cytryny cukier, dodałem likier. Połączyłem owoce z zalewą, dokładnie wymieszałem i odstawiłem do lodówki na godzinę.

piątek, 30 października 2009

Penne alla vodka


Kuchnia włoska jest smaczna i prosta. Brzmi jak kiepski slogan z reklamy proszku, który wymieszany z wodą przeradza się po 5 minutach w "prawdziwy sos". Jakkolwiek by nie brzmiało - tak jest. W trattoriach i restauracjach menu nie przeraża. Można sobie wyobrazić przygotowanie wszystkich dań we własnej kuchni, choćby małej, choćby ciasnej. Oczywiście znamy przypadki, gdy z sukcesem zrobiono wiele przepisów kuchni francuskiej narzucając sobie roczny deadline, w przypadku la cucina italiana sprawa byłaby prostsza. Nie często spędzam długie godziny przygotowując niedzielny polski obiad. Często za to dobrze wychodzi mi przygotowanie kilku włoskich potraw w godzinę, no - z deserem w godzinę w kwadrans:)

Carbonara z poprzedniej blotki nie jest tradycyjną potrawą, nie ma długiej tradycji na włoskich stołach. Nie inaczej jest z dzisiejszym pierwszym daniem. Będą penne, jakie? Z wódką będą. Z alkoholem i wędzonym łososiem lub tuńczykiem. Kilka dobrej jakości składników i rezultat gwarantowany. Wszystko w czasie ugotowania pasty. Pamiętamy - al dente!



Penne alla vodka

Składniki:
500 g penne
60 g wędzonego łososia/ tuńczyka z oliwy
(ok. 150ml) śmietanka
koncentrat pomidorowy
30 ml wódki
łyżka oliwy
pieprz, sól

Tuńczyka rozdrobniłem (ewent. łososia kroimy w małe kawałki), podsmażyłem na łyżce oliwy na małym ogniu. Dodałem śmietankę i koncentrat pomidorowy - tyle, by całość przybrała jasnoróżowy kolor. Przepraszam ale proporcje są raczej, hmm... płynne - przepis pochodzi z głowy mojej kulinarnej gospodyni. Przy łososiu powstała mieszanina wygląda nawet bardziej apetycznie, u mnie jednak był tuńczyk. Chwilę wszystko pogotowałem po czym, na sam koniec gotowania dodałem kieliszek wódki. Nie chciałem, by alkohol odparował więc już nie zagotowałem sosu ponownie.

Penne gotowe al dente z wody z dodatkiem soli odcedziłem (nie przelewamy zimną wodą!) i wymieszałem z gorącym sosem. Całość do bezpośredniego podania po przygotowaniu.

Podobne danie widziałem w menu jednej z rzymskich restauracji na Zatybrzu (Trastevere). Mam dla Was jeszcze jedno danie z alkoholem - za ładnych kilka blotek będzie pasta al cognac. Dziwne, jeszcze przed chwilą miałem wrażenie że to wina opiłem się za wsze czasy a okazuje się, że nie stroniłem także od wysokich procentów. Urlopowa dyspensa.


wtorek, 27 października 2009

Pasta alla carbonara



Pierwszy talerz we Włoszech to pasta pod różnymi postaciami. Urozmaicana pomidorowym sugo, sosami śmietanowymi albo na przykład jajkiem i dodatkiem mięsnym. Dzisiaj właśnie o tym połączeniu. CARBONARA - dla lubiących jajecznicę na mięsie i makaron na jednym talerzu. Nie byle jaką jednak jajecznicę.

Nie jest to wprawdzie przepis przenoszony z dziada pradziada bo jak podpowiada wiki pierwsze wzmianki o tej potrawie w kuchni włoskiej sięgają zaledwie połowy XX wieku. Legendy miejskie podpowiadają, że zostawili go amerykańscy żołnierze. Lubię jednak to danie. Z dobrej jakości składników wyczarować można w kilka chwil sycące połączenie. Na co dzień nie często przygotowuję kilkudaniowe obiady. W moim magicznym domu wszystko się zdarzyć może, same zmyślają się historie... podawać pastę się solo może.

Od ponad dziesięciu lat mam przyjemność obcowania z kuchnią włoską. W wieku lat kilkunastu diametralnie, na włoską (smakową) nutę, zmieniły się posiłki w domu rodzinnym. Od kilku ładnych wiosen za to goszczę we Włoszech przynajmniej raz do roku czerpiąc z jedzenia i życia ile mogę. Styczeń 2009 był miesiącem Neapolu i Południa, październik za to Rzymu i małych miasteczek na stokach gór w pół drogi między Rzymem a Neapolem - Arce, Cassino, Fontana Liri, Sora czy Arpino. O przygodach jeszcze napiszę, teraz czas na przepis.

Pasta alla carbonara

Składniki:
pasta (na zdjęciu fettuccine)
cebula
pancetta (boczek/bekon)
parmigiano reggiano/pecorino romano
nać pietruszki
białe wino
czarny pieprz

Makaron gotuję w osolonej wodzie.
Podsmażam pokrojoną w drobne plasterki cebulę, dodaje pancettę i dalej smażę. Dodaję kilka łyżek wody z gotującej się pasty, białego wina. Zagotowuję, redukuję i wyłączam płomień. Dodaję pokrojoną nać i świeżo mielony pieprz. Odstawiam.
W osobnym naczyniu ubijam jajko, dodaję drobno starty ser.
Gdy makaron będzie gotowy, odcedzam (nie przelewamy wodą!), wrzucam z powrotem do garnka. Do pasty dodaję masę jajeczną i podsmażone mięso. Dobrze rozprowadzam. Gorące fettuccine szybko sprawią, że jajka się zetną. Podaję od razu.

Celowo nie podałem proporcji składników. Osobiście lubię tak: na ok. 250 g makaronu 1 jajko, pół średniej cebuli, 2 kopiaste łyżki sera, kilka łyżek pancetty i dużo pietruszki (chociaż tym razem była w deficycie)- taka hmm... kaloryczna wersja. Polecam testy i szukanie ulubionych proporcji.

Winien jestem opisu serów, mięs czy składników, których będę używał a u nas są trudniej dostępne albo występują w innej postaci. Postaram się robić odnośniki do opisów w internecie a przy dobrych wiatrach będzie blotka.

Zostawiam Was z talerzem pachnącym smażonymi wiejskimi jajkami, zesmażoną pancettą i żółtym, świeżym makaronem.

niedziela, 25 października 2009

Bella italia i po wszystkim



Zapukał do mnie czas podsumowań, zmagania się z losem, snucia planów i stawiania na jedną kartę. Przez ostatnie dwa miesiące mało gotowałem a już najmniej myślałem o jedzeniu. Potem wyczekane włoskie wakacje. Wróciła ochota na kolacje w dużym gronie przyjacielsko nastawionych osób, radosne gotowanie, pieczenie dla błysku przyjemności w oczach próbujących. Kuchnia mnie mobilizuje i uspokaja. Ciepło bijące z piekarnika i słodki zapach wodzi za nos. Ferie kolorów na talerzach przyprawiają o zawroty głowy i nagłe przypływy euforii. Trochę wina i winna jest noc za błogie stany świadomości.

Rozpoczynam cykl włoskich opowieści. Co kilka dni publikował będę przepis z mojej Italii. Będzie słodko, słono, pikantnie, nieoczekiwanie, zaskakująco, czasem może dziwnie przy niewygodnych połączeniach składników. Chętnie czytam komentarze, zachęcam do wymiany kliknięć.
Dzisiaj wróciłem więc będę tylko ja i chwila przyjemności.

sobota, 19 września 2009

Prywata powakacyjno-jesienna

Wakacje i po wakacjach. Słodkiego lenistwa nie było, raczej nerwówka przed złożeniem syntetycznej koncepcji biznesu w lipcu, sierpniowe narastanie zastrzeżeń w domu i wrześniowe rozstanie, ciągłe włoskie zawiłości języka i za krótkie weekendy przy długich dniach roboczych. Ot, lato z ciężkim końcem.
W kwestii, która utrzymywała w napięciu moją uwagę ostatnimi czasy uprzejmie donoszę, że udało mi się pokonać 1300 osób i stać się jednym z 185 uczestników/uczestniczek szkoleń prowadzących do unijnej skarbnicy. W niedalekiej przyszłości być może będę nawet grantobiorcą i otworzę własną działalność gospodarczą. Czas i umiejętności pokażą, niech wygrają najlepsi.
Projekt przyjmuje kryptonim "KULINARNA", staje się oczkiem w głowie i nieustannym zmartwieniem. W kolejnym tygodniu podpiszę umowę z organizatorem zamieszania i z pewnością czeka mnie dużo pracy do końca roku przy biznes planie. Chcecie wiedzieć więcej? Już niedługo. Będzie się działo.
Trudno się zebrać do pisania po długiej nieobecności. Obiecuję poprawę i przepis następną blotką. Pierwsze koty za płoty jednak – wróciłem.
PS W domu pachnie śliwkami, właśnie zakręciłem ostatni słoik. Gdy przyjdą chłody będzie pysznie z powidłami.

poniedziałek, 6 lipca 2009

Wakacyjne zwroty akcji



Ostatniego pięknego z przerwą na burze weekendu przygniotło mnie zupełnie. Ciężar spadł i mimo, że spodziewany - Ogrom
dokonał spustoszenia solidnej podwaliny spokoju i równowagi w mojej głowie. Nie jest lekko. Z przyczyn obiektywnych (mamona) nie mogę zamknąć się na cztery spusty, dokończyć co chcę zrobić, odpocząć, cieszyć się sukcesami, które wkrótce przyjdą i wrócić jakby nic do zarobkowania. Z konieczności trzeba wybierać, jak się domyślać można wybory zwykle trudne.


Rodzina Curie (po raz kolejny) umiera w czytanej przeze mnie biografii, nowe książki piętrzą się stosami, listonosze donoszą nowe pozycje a panie na poczcie są nieuprzejme jak zwykle. Dodatkowy zeszyt z włoską gramatyką i słówkami leży jeszcze pachnąc nowością. Pies uczy się chodzić bez smyczy co nie jest łatwe przy erotycznym nastawieniu do życia (psa! nie mojego). Ciepło i przyjemnie a ja myślę tylko o jednym - jak uwolnić się od celów. Rozwiązanie jest banalne - wziąć się do roboty!

Spędziłem z Wami przyjemnie kawał czasu i jak nie lubię się żegnać tak niedomkniętych spraw nie lubię bardziej. Ogłaszam WAKACJE! Wkróce wkrótce, mam nadzieję że za miesiąc. W ramach lunchowych odwiedzin zaprzyjaźnionych stron będę się z pewnością pojawiał w komentarzach. Pewnie kilka razy zdarzy mi się upiec aktualne weekendowe chleby i buły jak w ostatniej edycji naszej wspólnej piekarni, nie ma jednak gwarancji, że znajdę czas na zdjęcia, wklejanie, pisanie. Jak w ostatniej edycji naszej wspólnej piekarni.

Ogłaszam co następuje:
1. praca w tematyce dyskryminacji kobiet na rynku pracy i związanymi z nią programami z pieniędzy cioci Unii: pisze się. Ja piszę
2. wniosek o grant na spełnienie jednego z marzeń, tu akcentuję - związanego z naszą wspólną pasją, której pachnące blogi dotyczą: pisze się. Ja piszę
3. lekcje włoskiego z panią Kosą z buldożkiem francuskim tak piekielnie brzydkim, że pięknym: odrabiam sumiennie, sam płacę, sam prosiłem.
Po czwarte. Przyjemnego lata!

wtorek, 30 czerwca 2009

Kolacyjny bełkot niebieskiego migdała

Czerwiec w tym roku nie obfitował w pogodę. Burze, wiatry na moje schorowane zatoki, kałuże i długie deszczowe popołudnia. Zupełnie przeciwna pogoda do tej z południa Europy. Dwa ostatnie dni przyświeciło ładnie, zrobiło się letnio i duszno jak to w dużych miastach bywa. Z małej chmury jednak duży deszcz więc wczoraj dla urozmaicenia po jasnym dniu mieliśmy mega ulewę. Zaskoczyła mnie przy ciepłym piekarniku, zza okna to niech sobie pada. Mam nadzieję, że do końca sezonu ogórkowego będzie pięknie. Tak czy inaczej na straty czerwca nie spisuję. W czerwcu bowiem czekam do ostatniego, rok w rok, czekam na urodziny.
Wtorek w tym roku przypadł na dzień urodzinowy. Żeby tradycji służbowej stało się zadość przygotowałem tort dla koleżanek i kolegów z pracy. Sporo zastanawiałem się nad „głównym daniem”. Stanęło na torcie bezowym z przepisu Liski. Uwielbiam chrupiącą, rozpadającą się skorupkę, która skrywa w środku ciągnące się, słodkie wnętrze. Niestety cała organiczna i nieorganiczna chemia sprzysięgła się przeciw mnie więc beza wyszła, hmm... średnia. Doświadczyłem jednak wiedzy o moim wynajmowanym piekarniku i pracy z jego termostatem. Na przyszłość bezcenne.
Gdyby to były rajskie owoce a nie tort - sok spływałby pod rękawy, za kołnierzyki i po brodzie a wszyscy uśmiechaliby się kosztując lepkiej wilgoci. Na piątym piętrze zamiast tego obrazka, wśród komputerów, lekko huczącej klimatyzacji, w oświetlonym przedpołudniowym słońcem pokoju biurowym goście trzymali tacki, kawy, herbaty i od czasu do czasu padł dowcip lub żart sytuacyjny. Sytuacja zajęła chwilę, rozeszliśmy się po przyjęciu do swoich zajęć i całe szczęście... wieczór przyszedł letni. Wieczory tu już inne historie, błogie i lekkie, leniwe i stanowczo za krótkie, nawet latem. Kolacja orientalna, teraz włoskie wino i Kulka w głośnikach, nie ma lepszych warunków na pisanie blotki.
Czego sobie życzę? Powodzenia w najbliższych wakacyjnych miesiącach w dwóch przytłaczających projektach niekoniecznie zawodowych (chociaż z tyłu głowy mam marzenie żeby zawodowymi się stały). Spełnienia, dużo radości i dobrej strawy nie tylko dla żołądka. Może jeszcze tego tańca na zielonym przy świetle lampionów w grupie przyjaciół, w któryś z letnich wieczorów. Marzenie od siedmiu lat obecne czyli od kiedy po raz pierwszy pojechałem do Włoch i spędziłem tam całe wakacje. Włoskiego jeszcze sobie życzę. Podchodziłem do języka jak pies do jeża a teraz, w lipcu zaczynam naukę na poważnie.
Ostatnie życzenie ale nie najdrobniejsze - dobrych relacji z WAMI bo przynosicie mi dużo radości, o!
-m-
Na zdjęciach:
białe kokosowo-migdałowe trufle