środa, 29 kwietnia 2009

Naleśnikowe zawijasy z szynką i szparagami



Rolowania ciąg dalszy. Tym razem naleśniki podawane na zimno w ramach kolacyjnej przekąski lub niewielkiego poczęstunku dla zapowiedzianych gości.

Przepis na ciasto dokładnie powtórzony z przepisu na zapiekane
naleśniki nadziewane serkiem, migdałami i szpinakiem:


szklanka mąki
szklanka mleka
2 jajka
szczypta soli
3 łyżki oleju
Miksujemy składniki olej dodając na końcu. Smażymy pierwszy placek na odrobinie oleju, kolejne będą rumiane bez dodatkowego tłuszczu jeśli przygotowujemy je na średniej mocy palnika i patelni pokrytej teflonem. Z porcji otrzymamy ok. 8 sztuk średniej średnicy (ś rules).


Gotowe placki smarujemy serkiem twarogowym (naturalnym lub smakowym), który sklei nam końce naleśników. Układamy na każdym duży plaser szynki, krojoną marynowaną paprykę, całe szczypiorki i ugotowane (lub marynowane) szparagi. Nadzienie oczywiście można w ramach fantazyjnych polotów zmieniać. Kroimy każdy rulon na 4 części - odcinamy końce, prostopadle do długości rulonu tniemy raz, potem drugie cięcie skosem, znowu prostopadłe i skos. Prawie jak mistrz noża, ot co.

sobota, 25 kwietnia 2009

Szwedzki rabarbar



Rabarbar długo nie czekał na swoją kolej kompot wykorzystał połowę, druga miała być podana w wersji bardziej stałej. Stanie stałym jakby można było rzec. Przeglądałem dzisiaj w księgarni półkę z przecenami i w oczy rzuciła mi się książka Teresy Cichowicz-Porady "Szwedzki stół, smaki kuchni skandynawskiej". Kilka pierwszych z brzegu przepisów wydawało się sensownych, cena była przystępna więc nie zastanawiałem się długo. Tak więc oto w Skandynawii robi się...


Rabarbarowe:
40dkg rabarbaru
niepełne pół szklanki cukru
Ciasto:
1 jajo
niepełne pół szklanki cukru
7,5 dkg masła
niepełne pół szklanki wody
6 gorzkich zmielonych migdałów (zastąpiłem płatkami migdałowymi)
szklanka mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia

Rabarbar obrałem, pokroiłem i ułożyłem w wysmarowanym tłuszczem i wysypanym obficie bułką tartą naczyniu żaroodpornym. Zasypałem cukrem. Po tych czynnościach ubiłem mikserem na białą pianę jajko z cukrem, kiedy w rondelku zaczęła gotować się woda z masłem. Dolałem gorący płyn nie wyłączając robota. Mąka przesiana z proszkiem do pieczenia dołączyła do gładkiej masy i tak powstało ciasto na wierzch pokrojonych łodyg. Przed polaniem rabarbaru łyżką wmieszałem w ciasto przygotowane płatki migdałowe.
W temperaturze 200 stopni C placek piekł się moment ponad 20 minut przy czym przez część czasu przykryty był pergaminem, żeby wierzch pozostał złoty a nie spalony. Przed podaniem głuba warstwa cukru pudru ozdobiła górę ciasta.
Jest słodkie, lekko wilgotne i bardzo puszyste. Skandynawi/-ki to mają jednak nosa do niedojrzałych rabarbarowych łodyg

piątek, 24 kwietnia 2009

Bo kto nie lubi zwijać

Miałem dziś nieodpartą ochotę na szpinak. Od razu po pracy pojechałem więc na targ i zaopatrzyłem się w dużą siatkę szpinaku i nie mniejszą rabarbaru na weekendowe pieczenia. Myślałem i myślałem nad tym co przygotować bo na sałatkę ze świeżym szpinakiem ochoty nie było, ciężki ze śmietaną, czosnkiem i serem pleśniowym też nie był w smak. Powstały naleśniki z lekkim (nie licząc kalorii) nadzieniem zapiekane pod serową, żółtą posypką.

Bo kto nie lubi zwijać...

Naleśniki:
szklanka mąki
szklanka mleka
2 jajka
szczypta soli
3 łyżki oleju
Miksujemy składniki olej dodając na końcu. Smażymy pierwszy placek na odrobinie oleju, kolejne będą rumiane bez odrobiny dodatkowego tłuszczu jeśli przygotowujemy je na średniej mocy palnika i patelni pokrytej teflonem. Z porcji otrzymamy ok. 8 sztuk średniej średnicy (ś rules).

Nadzienie:
250 g świeżego szpinaku
25 g płatków migdałowych
serek naturalny (typu Philadelphia, użyłem Twój Smak z Piątnicy)
ząbek czosnku
pieprz
Usuwamy łodygi szpinaku, blanszujemy liście. Płatki migdałowe prażymy na suchej patelni, ząbek czosnku przepuszczamy przez praskę. Mieszamy wszystkie składniki delikatnie łyżką. Może wydawać się, że migdałów jest za dużo ale wierzcie mi - to sama przyjemność.
Delikatny serek świetnie podkreśli świeżość szpinaku a migdały lekko będą chrupały pod zębami.

Zwijamy naleśniki nadziewając je masą serowo-szpinakową. Układamy w blasze, zasypujemy żółtym serem i zapiekamy w temperaturze 180 stopni C do roztopienia sera i ogrzania środka rolek. Podajemy przekrojone na pół eksponując środek właśnie.

Jestem pewien, że przepis w tym sezonie szpinakowym powtórzę. Dla rozkoszy własnego podniebienia - polecam.

PS Dzięki za ostatnie kciuki tym co trzymali - udało się, zabłysłem elokwencją i zgasłem zawodowo na czas weekendu (całe szczęście) ;o

czwartek, 23 kwietnia 2009

Dip & tortillas

Nawet jak na moje udziwnione posiłki ten był (przy założeniu, że to kolacja) "inny". Przypomniały się wieczory w Jeff'sie i tortilla chips podawane na ciepło w ramach przekąski. Dzisiaj przekąska stała się ostatnim, wcale nie lekkim posiłkiem. Możliwości prowadzenia konwersacji przy daniu, oj - bezcenne.

2 osoby,
duża paczka pikantnych tortilla chips (200g),
starty na tarce ser żółty.
To podstawa dania - taki schabowy z ziemniakami bez mięsa i ziemniaków (zostają węglowodany i tłuszcze). Wykładamy żółte trójkąty na półmisku, zasypujemy serem i zapiekamy do rozpuszczenia sera (najkorzystniej opiekać w termoobiegu powietrza).

Świeży dip pomidorowy na przełamanie pikanterii:
puszka pomidorów,
1 mała cebulka,
łyżka oliwy z oliwek,
łyżeczka octu balsamicznego,
świeża mięta i bazylia, pieprz.
Z puszki odsączamy pomidory, dodajemy posiekaną cebulkę, oliwę, ocet, zioła i blendujemy. Osobiście wolę gładkie dipy ale dla tych co chcą czuć pomidora pod zębem - odkładamy 2-3 sztuki (dalej, po tych wszystkich latach jest dla mnie niepojęte jak w tak małej puszcze mieści się tyle czerwonych owoców) , blendujemy dokładnie cebulę z resztą i na koniec, na moment miksowania wrzucamy odłożone kulki.

Piwo - nie mniej ważne, dowolność, z umiarem.

Przepis kończy się tak:
PS Jutro przede mną ważne zawodowe wyzwanie, do którego przygotowywałem się prężnie w ostatnim czasie, trzymajcie kciuki

niedziela, 19 kwietnia 2009

Zielone marynowane ząbki



Wilk i Wisła to piknikowa impresja...

...obok przekasek, oczywiscie z czosnkiem (pieczywo z salami, grillowaną cukinią, czosnkiem marynowanym, papryką).

W ramach
Dnia Czosnku mój przepis na marynowane zielone ząbki:


Marynata:
250ml wody
50ml octu spirytusowego
łyżeczka soli
łyżeczka cukru
Podgrzewamy do rozpuszczenia soli i cukru

3 główki czosnku obieramy, każdy ząbek można podzielić na kawałki chociaż dobrze marynują się i w całości. Układamy w słoiczku i zalewamy 1 łyżeczką dobrej oliwy, a następnie przygotowaną marynatą. Dodajemy suszone zioła - bazylię, oregano, pietruszkę (łącznie ok 1,5 łyżeczki). Słoik dokładnie zakręcamy, wkładamy do garnka z gorącą wodą. Pokrywka powinna wystawać ponad jej powierzchnię. Doprowadzamy do wrzenia i gotujemy 5 minut. Po wyjęciu studzimy w temperaturze pokojowej, kilka dni cierpliwości i czosnek jak malowany.

Jaja na francuskim

Będzie krótko bo do śniadania. Miały być jajka, można przygotowywać je na 1001 sposobów, na dzisiaj wybrałem ten. Szybki i prosty pomysł na urozmaicenie jajkowych, wiosennych poranków.

Potrzebujemy:
rulon gotowego ciasta francuskiego
jajka
średnie formy do tarty
zioła (bazylia oregano natka pietruszki szczypiorek) - najlepiej świeże
zielone/czerwone pesto
ser pleśniowy
ser żółty
sól, pieprz

Wykrajamy nożykiem do pizzy okręgi szersze niż przyłożone foremki i wykładamy je przygotowanym ciastem nie przejmując się, że boki wystają. Ciasto nakłuwamy widelcem na spodzie i po bokach, żeby się ładnie podniosło podczas pieczenia.
Czas na wbicie jajka w każdą foremkę i przyozdobienie go ziołami i tym, co lubicie najbardziej.
Pieczemy w temp. 220 stopni (200 z termoobiegiem) przez ok 15 min., aż ciasto nabierze złotego koloru a jajka się upieką razem z nim.

No, pogoda dzisiaj nie mogła być piękniejsza. Pewnie będzie pierwszy w tym roku piknik.

sobota, 18 kwietnia 2009

Grillowana cukinia w oleju aromatyzowana czosnkiem i pietruszką



Wiedziałem, że tak będzie... cukinia nie może moczyć się w oliwie za długo bo jest za dobra, żeby można było ją bezkarnie omijać zaglądając do lodówki.

Przepis przywieziony z Południa. Zanim jeszcze zaprzyjaźniłem się z Jamie'm i jego włoską przygodą często w sezonie przygotowywałem bakłażany albo właśnie cukinię w ten sposób. W tym roku na stole jest po raz pierwszy, z pewnością nie ostatni.

Sposób przygotowania prosty, zachęcający do rodzinnej współpracy a warzywo świetnie nadaje się do kanapki czy dodatek do "większych" dań. Potrzebujemy tylko grillową patelnię albo... grilla.

Cukinie (ok 3 średniej wielkości) myjemy i kroimy cienko wzdłuż na jak najszersze plastry. Czas na grillowanie. Podsmażamy obie strony przygotowanego warzywa, do pojawienia się ciemnych linii od patelni na każdym kawałku. Nie używam oliwy - podsmażam cukinię na samej suchej, rozgrzanej patelni.
W międzyczasie kroimy ząbki z 1 główki czosnku bardzo drobno, podobnie z dużym pęczkiem pietruszki - szatkujemy jak najdrobniej.
Uwielbiam to połączenie smaków.
Układanie to już sama przyjemność. Najpierw, w szklanym albo plastikowym naczyniu układamy warstwę grillowanej cukinii, zasypujemy ją mieszanką czosnku i pietruszki, solimy (lekko!) i powtarzamy - cukinia, czosnek z pietruszką, sól aż do wyczerpania naszych bomb witaminowych.

Przekładańcowi
serwujemy dobrą kąpiel - w oliwie albo oleju (zalewamy do wysokości górnej warstwy) i teraz robimy to czego ja zwykle nie robię - uzbrajamy się w cierpliwość na 2-3 dni pozwalając smakom przeniknąć się w zamkniętym naczyniu w lodówce.
Myślę, że sezon wiosenny w końcu i mi przyszło otworzyć.
Na zdjęciach focaccia z grillowaną cukinią i pastą łososiową, rozpusta na sobotnie śniadanie.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Tapas - chleb z kiełbasą w hiszpańskim stylu


Zaniedbywałem ostatnio blog bo (jak często) zabiegany byłem i od aparatu ręce daleko trzymałem. Wracam na chwilę zaprezentować dzisiejszy wypiek. Przekąska o pikantnym smaku w hiszpańskim stylu. Przeglądałem marcową "Sól i pieprz" i pomyślałem, że szybki chlebek na drożdżach to coś w sam raz na dzisiejszą prostą kolację. Zmodyfikowany o wkładkę przepis przedstawiam zatem:

Placek z kiełbasą wiejską
w oryginale "z chorizo"

20g drożdży
400g mąki
200g mąki kukurydzianej
1 łyżeczka soli
15g miękkiego masła
200g pokrojonej w kostkę pieczonej kiełbasy wiejskiej

Drożdże pokruszyłem i rozpuściłem w 3 łyżkach ciepłej wody. Wymieszałem z mąkami, solą, masłem i 250ml ciepłej wody. Wyrobiłem ciasto. Odstawione w cieple rosło przez 30min.

Ponownie ciasto zagniotłem. Dodałem kiełbasę i wymieszałem całość. Przełożyłem na nasmarowaną tłuszczem keksówkę (dł. 25cm) i dałem jeszcze 30 min na wyrośnięcie. Piekarnik rozgrzany był do 220 stopni C. Pieczenie zajmuje 30 min przy czym przez pierwsze 15 umieszczamy pod blachą miseczkę (w moim przypadku większą blachę) z wrzącą wodą. Kuchnia pachniała kiełbasą i pieczoną bułą, trochę masła na kromkę chleba, świeżego ogórka i kolacja gotowa.


Może szczególnie lekkie danie jak na kolację to nie jest ale przy dzisiejszych kaprysach...

W lodówce do weekendu czeka i moczy się w oleju przesiąkniętym czosnkiem i pietruszką przygotowana dzisiaj grillowana cukinia, to już opowieść na kolejny raz.
Smacznego

niedziela, 5 kwietnia 2009

Moja włoska przygoda



Aparat wyruszył z drugim właścicielem za zachodnią granicę na dwa tygodnie więc przepisów, a zwłaszcza zdjęć nie będzie. Przynajmniej do świąt. Trochę szkoda bo dom dzisiaj wypełnił się aromatem muffin z kokosa i koktajlu bananowego z malaksera. Innym razem. Świąt nie obchodzę więc mazurki mogą pojawić się w maju a baby w czerwcu, koniecznie przybrane owocami.
Choroba mnie bierze, prawie cały dzień przesiedziałem w domu wyłączając spacery z psem bo musicie wiedzieć, że w domu pojawił się dwa tygodnie temu czworonożny przyjaciel. Przyjechał ze Śląska, gdzie przesiedział za długo w niewygodzie i na łasce gminy. Jeszcze czasem (przed chwilą) śnią mu się koszmary ale w końcu rozliczenie z mroczną przeszłością i porzuceniem to nie byle jaka sprawa. Dajemy sobie czas na poznanie i praktykujemy zwiedzanie okolicy. Wabi się Czesiu.



Czytam Jamiego i jego włoską przygodę. Tak naprawdę czytam dzisiaj łapczywie wszystko co wpadnie mi w ręce bo w ostatnim czasie, a raczej przy jego braku, przyjemności spychałem na później i tak tygodniami. Wracam wspomnieniami do swoich włoskich wojaży i marzę, i marzę... Włochy to moja zagranica, która w pamięci ryje się głębokimi zmarszczkami. Jeżdżę do Włoch przynajmniej raz w roku od lat hm... siedmiu. Czasem jestem gościem, czasem sam się goszczę ale zawsze przywożę przyjemne wspomnienia. Nie znam dużo innych państw tak dobrze, nadrabiam zaległości. Ważne że jest jedno, na którym mi naprawdę zależy.
Książkę "Włoska wyprawa Jamiego" polecam. Jestem fanem kulinarnych publikacji (podobnie jak kulinarnych blogów) ale dość wybrednie podchodzę do sprawy, zwłaszcza zakupu. W tym przypadku nie było inaczej.Italia kojarzy mi się z życiem blisko Ziemi, z socjalizacją, gwarem, pośpiesznie wypijaną kawą, głośnymi targami, przenikającymi się zapachami z małych sklepików i barów, ciężkim powietrzem i całym przeglądem przygód, których tam doznałem. Trudno będzie odnaleźć własne doświadczenia w książce Brytyjczyka, wykwalifikowanego kucharza myślałem sobie. Pomyliłem się. Bardzo.
Oliver opisuje jedzenie z dużą dbałością o przekazanie istoty kuchni włoskiej. Nieskomplikowanych dań, połączenia prostych składników wprawiających kubki smakowe w istne szaleństwo. Jamie zwraca się do mnie jak do kucharza amatora objaśniając krok po kroku co zrobić i jak najlepiej przyrządzić prezentowane dania. Dobra to forma bo mam ochotę go słuchać zamiast czytać recytowanych bezosobowo przepisów.
Widziałem kilka odcinków programu Olivera - nie jest moją ulubioną postacią kuchennego światka ale szczerością podbija poprzeczkę zaufania i zainteresowania sobą.
Książka przede wszystkim jest pochwałą włoskiego sposobu jedzenia. Autor próbuje wytłumaczyć wysoką średnią wieku Włochów ich dietą i uderzać tym faktem po oczach rodaków wybierających fast food (wczesne ciąże, życie na zasiłkach... dopisek red). Zdjęcia są rewelacyjne! Ot, sielskie gotowanie i życie razem z Włochami zamknięte w grubej oprawie z charakterystycznym papierem z "mieszanych surowców" nasączonym atramentem. Mocny, wyrazisty ton zdjęć tylko dodaje smaku, dobre książki tak po prostu mają.

Powspominam jeszcze chwilę Italię. Rozpływające się w ustach tiramisu, uwodzące smakiem. Świeże kalmary w Neapolu w lekkiej panierce z dobrze wyczuwalną nutą cytrynową. Pizze bianco, rosso i cały przegląd wariancji na temat. Chleby, które po tygodniu smakują prawie tak dobrze jak pierwszego dnia. Niekończące się stragany warzyw i owoców na Campo di Fiori, gdzie podobno Hanna Suchocka przyjeżdża na motorynce po zapasy do domu. Gelaterie e gelati - najcudowniejsze lody na świecie w setkach smaków i kolorów. Cafe caldo e fredo czyli gorąca i mrożona i kolejki za nią i małym ciastkiem na śniadanie. Przegląd serów i bogactwa produków nie do przecenienia z działu nabiału. Prosciutto crudo i wędliny, na które wydać można ostatnie pieniądze. I sjesty, i beztroska i powolna obsługa w sklepach, i prawie brak centrów handlowych (na naszą modłę) i wyjazdowe sierpnie, zielone kwietnie i wysuszone na wiór lipce... Kto się przeprowadza?
Każdy region to inna kultura, na południu wieje z Afryki, na północy wieje z Alp, a w centrum? W centrum to dopiero jest ciekawie, jak to po kolebce kultury europejskiej spodziewać się można.