poniedziałek, 31 grudnia 2012

Baba drożdżowa Neli Rubinstein

Siedzę i dziwię się i nadziwić nie mogę nad tym, co stało się w bieżącym roku. Nowy-Stary Rok zaczął się w Krakowie od śniadaniowych jajek w pomidorach w doborowym towarzystwie chociaż wtedy, od kilku miesięcy, mieszkałem już i studiowałem w Holandii. W sumie do czerwca zdejmowałem swój materac ze stelaża i rozkładałem na noc na podłodze, gdzie mieściło się wynajmowane legowisko lub przybiurkowe krzesło.
Dni mijały jeden za drugim, zima przeszła łagodnie, wykład za wykładem, książka za książką, film za filmem aż do pracowitych wakacji. Dzień po powrocie z Tilburga poszedłem na casting do MasterChef i na nagraniach programu upłynął mi koniec czerwca, lipiec i sierpień. I kto to mógł przewidzieć? I jak to się stało? Nie-do-wiary.
Po wszystkim powrót do Warszawy, dawno nie widziani przyjaciele, kolejna przeprowadzka, zamykanie spraw bieżących, planowanie przyszłych, staż w restauracji i tak dobrnąłem do końca 2012.

Z każdym dniem jesteśmy starsi, jakkolwiek dla niektórych to niewygodna prawda. Na przedsionkach Nowych dumamy nad tym jak będzie, co będzie i z kim.
Jak będzie, co będzie i z kim w 2013? Nie wiem.
Wiem za to i cieszę się, że mijający rok wiele mnie nauczył. Na własnej skórze przetestowałem falę hejterstwa internetowego, które najwięcej budzi we mnie litości, zdania nie zmienię. Złośliwości i uszczypliwości lubię bardzo ale homofobiczne czy ksenofobiczne wyzwiska są po prostu małe. Obok życzeń piekła nieziemskiego, potępień wiecznych czy logopedy dostałem mega dużo przyjemnych słów i ciepłych znaków. Dziękuję Wam bardzo za te wszystkie doświadczenia - uśmiechy wymieniane w metrze, uściski dłoni w kawiarni, krótkie rozmowy w tramwajach, autobusach, wiadomości, komentarze, wpisy, opisy i doniesienia. Często nie byłem w stanie odpowiedzieć na każdą wiadomość, gdy życie mi przyspieszało rwąc z kopyta, za to winien jestem przeprosiny.

Wchodzimy w Nowe. Ja wchodzę z planem kulinarnych powrotów do Italii. W życiu tony (opasłe i wagowo rozbudowane obok broszur i wyrwanych z zeszytu kartek) książek kulinarnych przeleciało mi przed oczami. Teraz moje małe marzenie o własnych kilku kartkach ma szansę się spełnić. TO zawsze długa droga, jednak droga celem przecież, nie cel. Nie masz? Marz! Celować trzeba śmiało.

Życzę Wam najlepszego - chwil, gdy jest tak dobrze, że mówić się nie chce a nawet myśli cienia nie ma gdzie znaleźć bo jest tak pięknie, że osłupiająco!

***

Ilustracją do dzisiejszego wpisu będzie klasyk - baba Neli Rubinstein. Ciasto mało słodkie, wielkopyszne na bogato.
Cytuję za Anoushką bo mieszkając na walizkach nie mam dostępu do własnego wydania "Kuchni Neli" (wyd. Muza). Moje drobne modyfikacje przepisu pod recepturą:


Baba drożdżowa Neli Rubinstein
Składniki na 2 formy podłużne lub dwie w kształcie baby

Zaczyn:
125 ml ciepłej wody (temp. 45-50°C)
30 g drożdży
1 łyżka stołowa cukru

Ciasto:
570 g mąki wysokoglutenowej
375 ml ciepłego mleka (temp. ok. 40°C)
200 g cukru
120 g miękkiego masła
200 g rodzynek namoczonych w rumie i w wodzie (pół na pół)
10 żółtek
2 łyżki startej skórki z cytryny
1 łyżeczka soli

Glazura na surowe ciasto:
1 jajko
1 łyżka stołowa wody

Lukier:
2 łyżki stołowa rumu
1 szklanka cukru pudru
2 łyżeczki soku z cytryny

Drożdże zalać ciepłą wodą z cukrem, odstawić do momentu, aż zaczną się "burzyć".
W dużej misce starannie wymieszać połowę mąki, ciepłe mleko i sól. Wlać zaczyn i jeszcze raz wymieszać, następnie dodać cukier, żółtka, masło, skórkę z cytryny oraz resztę mąki. Wszystko dobrze wymieszać, a następnie dobrze wyrobić (robot bardzo się przydaje), aż ciasto zrobi się lśniące. Uwaga ciasto pozostaje cały czas klejące i bardzo lejące. Nie należy w ogóle się tym przejmować i przede wszystkim nie dosypywać mąki! Przełożyć ciasto do dużej salaterki, którą należy przykryć szczelnie folią plastikową, odstawić do lodówki na całą noc (10-12 godzin).
Gdy ciasto podwoić swoją objętość wyjąć salaterkę z lodówki i pozostawić w temperaturze pokojowej, aby trochę się ociepliło. Osączyć dokładnie rodzynki. W wyrośniętym cieście zrobić wgłębienie, wsypać 3/4 rodzynek i jeszcze raz dokładnie wymieszać. Pozostałe rodzynki odstawić na bok.
Wysmarować formy masłem i wysypać mąką. Napełnić je do 1/3 wysokości. Odstawić na 30-45 minut, w tym czasie ciasto powinno prawie całkowicie wypełnić formy.
Ciasto przed pieczeniem posmarować glazurą przygotowaną z lekko ubitego jajka z łyżka wody. Wstawić baby do piekarnika nagrzanego do 180°C. Piec do momentu aż powierzchnia nabierze złocistobrązowego koloru, a patyczek po nakłuciu będzie zupełnie suchy (około 35-40 minut). Wyjąć baby, odstawić na 10 minut na kratce. Po czym wyjąć je z formy.
Rum podgrzać w niewielkim rondelku i wlać do miseczki z cukrem pudrem. Dodać sok z cytryny i dobrze wymieszać. Jeśli masa wyjdzie za gęsta, dodać odrobinę soku z cytryny. Wymieszać lukier z resztą rodzynek. Polukrować baby i odstawić na przynajmniej godzinę, aby lukier miał czas przeschnąć.

***
Formę do baby mam w jakimś pudełku, gdzieś tam, ciasto więc przygotowałem w keksówkach. Dodałem trochę więcej cukru niż w przepisie bo lubię, mleko przegotowałem z połową rozkrojonej laski wanilii rezygnując ze skórki cytrynowej. Zamiast rodzynek moczonych w rumie dodałem pokrojone, wędzone śliwki. Lukier przygotowałem z cukru pudru, whisky i limonki.

Ciasto na babę jest bardzo lepkie, można je wyrabiać ręcznie choć, podobnie jak ciasto na pączki, wymaga dużych nakładów pracy rąk własnych (albo cudzych, jak kto posiada). Wyrabianie ma działanie leczniczo uspokajające! (miliony amerykańskich naukowców nie mogą się mylić)

Najlepszego!

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Torcik chałwowo-czekoladowy z bezą

Nie będę rozwodził się nad moim niebytem w blogosferze - czasem realność tak wciąga albo tyle jest do zrobienia, że wirtualność schodzi na drugi plan. Niestety, bo chociaż internet potrafi wessać jak rozrywkowe bagno innym razem stanowi platformę do rozmów, wymiany doświadczeń, zainteresowań (czytaj: jak na blogach kulinarnych). Obiecywałem sobie, że w końcu przysiądę do napisania postu, choćby podsumowania moich przepisów z programu ale przekładałem, a czas ucieka. Na raz przyszło mi się przeprowadzać, dalej szukać mieszkania, spełniać dwa ciche marzenia wymagające dużych nakładów energii i pracy. Czasem doba powinna być dłuższa ale... komu ja to piszę! Udało mi się w listopadzie pójść na kilka koncertów, dwa razy do kina, poczytać trochę, pisać mniej. Nie jest źle, nie trzeba psuć. Milczkiem jestem tylko gdy śpię więc wróciłem - poblogować!

Tymczasem...


W październiku prześladowała mnie tarta cytrynowa (to nie przypadek - kolejny raz obejrzałem "Tost" i po raz pierwszy "Mildred Pierce"), w grudniu przyszedł czas na chałwę, o której nie mogłem przestać myśleć. Dlaczego? Sam nie wiem - może dlatego, że dobra jest i lubię?
Wymyśliłem co zjadłbym, w sobotni wieczór kupiłem składniki, piekłem nocą, składałem i dekorowałem w niedzielny poranek i oto jest!
W myśl zasad:
'na słodycze jest drugi żołądek',
'na słodycze zawsze jest za późno'
i 'słodycze to nie jedzenie',
a także 'każde usprawiedliwienie jest dobre by zjeść coś dobrego', zapraszam na:


Torcik chałwowo-czekoladowy z bezą
Składniki na tortownicę 20cm

Biszkopt czekoladowy:
3 jajka o temp. pokojowej (użyłem wielkości L)
szczypta soli
1/2 szkl. miałkiego cukru (125 ml)
1/2 szkl. mąki
1/4 szkl. kakao

Oddzieliłem białka od żółtek. Ubijałem białka ze szczyptą soli, pod koniec ubijania dodawałem po łyżce cukier ciągle miksując. Gdy cukier dobrze połączył się z jajkami wmiksowałem żółtka (dodawajcie po jednym i dobrze rozprowadzajcie w pianie). Odstawiłem mikser, przesiałem mąkę z kakao i delikatnie wmieszałem szpatułą.
Do wysmarowanej masłem i wysypanej mąką tortownicy wlałem ciasto. Piekłem biszkopt ok. pół godziny w 180 stopniach C, do 'suchego patyczka'.
Wyjąłem blachę z gorącym ciastem z piekarnika i upuściłem z wysokości ok. pół metra na podłogę, po czym od razu włożyłem formę z ciastem z powrotem do pieca, uchyliłem drzwiczki. Wyjąłem letni biszkopt i ostudziłem odwrócony na kratce.

Beza:
50 g orzechów laskowych (mała garstka)
2 białka o temp. pokojowej
szczypta soli
100 g miałkiego cukru
1 łyżeczka mąki ziemniaczanej
pół łyżeczki soku z cytryny

Orzechy włożyłem do małej foremki i wstawiłem na ok. 5 minut do nagrzanego do 180 stopni C piekarnika. Wyjąłem z foremki i ocierając orzechy między rękami (można w ściereczce kuchennej) usunąłem większość ciemnej otuliny. Pokroiłem dość grubo.
Nagrzałem piekarnik do 160 stopni C.
Ubiłem białka ze szczyptą soli, pod koniec ubijania dodawałem po łyżce cukier. Na koniec przesiałem mąkę ziemniaczaną i delikatnie rozprowadziłem szpatułką, wmieszałem też sok z cytryny. Na koniec dodałem orzechy i przełożyłem masę na arkusz papieru do pieczenia w ramach odrysowanego okręgu o średnicy 20 cm (z tortownicy).
Włożyłem blachę z pianą do piekarnika, po czym od razu zmniejszyłem temperaturę do 120 stopni. Suszyłem bezę godzinę, zostawiłem do ostygnięcia przy uchylonych drzwiczkach.

Przygotowałem krem chałwowy:
40 ml mleka
150 g chałwy (użyłem waniliowej)
100 g masła o temp. pokojowej
2 żółtka
200 ml zimnej śmietanki kremowej

Chałwę pokruszyłem, rozprowadziłem w mleku. Dokładnie zmiksowałem masło po czym dodawałem żółtka dalej ubijając. Dodałem przygotowaną chałwę i miksowałem aż całość nabrała lekkości.
W drugiej misce ubiłem śmietanę, szpatułką połączyłem delikatnie masy.

Biszkopt rozkroiłem, nasączyłem:
50 ml whisky
40 ml espresso

Złożyłem torcik:
Nasączony biszkopt czekoladowy - połowa kremu chałwowego - beza z orzechami - krem - biszkopt. Rozprowadziłem odrobinę kremu na bokach, odstawiłem do lodówki na pół godziny.

Całość następnie zalałem polewą czekoladową:
3 łyżki śmietanki kremowej
3 łyżki cukru
3 łyżki kakao
1,5 łyżki masła
Wszystko podgrzewałem w rondelku ciągle mieszając do rozpuszczenia cukru.

Boki tortu udekorowałem zarumienionym na suchej patelni sezamem (50 g), na górze ułożyłem kilka kostek chałwy.
Gotowe ciasto odstawiłem do lodówki na kilka godzin.


Torcik jest pracochłonny ale wart wysiłku. Ciasto jest bogate w smak, nie jest za słodkie przez dodatek alkoholu i ciemną polewę. Orzechy i sezam przełamują lekką strukturę całości.
Dobre jest! Co się będę składał w opisach.

Smacznego i do szybkiego!

wtorek, 9 października 2012

Ciasto drożdżowe Stefci



Była dwudziesta zwykłego dnia roboczego zwykłego jesiennego tygodnia. Siedziałem w mieszkaniu. Robiłem nic, po tym jak robiłem coś.
Wybrałem numer Stefci:
- piiiiiiiii, piiiiii... - w słuchawce. Zaraz włączy się poczta głosowa, myślę, jednocześnie wiedząc że babcia potrzebuje czasu by zrzucić z siebie ciężką pierzynę, podnieść się do telefonu...

- Słucham.
- Cześć babciu. Mówi Michał, oglądałaś telewizję?
- Tak syniu, film leci. Coś się stało, że dzwonisz o tej godzinie?
- Nie, nic się nie stało. Mam ochotę na ciasto drożdżowe i pomyślałem, że zrobię dokładnie takie jak robisz Ty, dlatego dzwonię. Podyktujesz mi przepis?
- Cha, cha, o tej godzinie?! No dobrze, rozumisz...

I tak ze składników dodawanych 'na oko', bo jak wiadomo Stefcia ma wagę w rękach, powstał placek drożdżowy. Najlepszy z masłem.


Placek drożdżowy
Składniki:
240 ml mleka pełnotłustego
80 g masła + odrobina do wysmarowania formy
500 g mąki pszennej
40 g świeżych drożdży
1/2 szkl. cukru + dodatkowa łyżka cukru
2 jajka (temp. pokojowa)
3 żółtka (temp. pokojowa)
szczypta soli
dowolne bakalie (garść, dwie) - użyłem suszonych daktyli i moreli bo akurat czekały w szafce
bułka tarta do wysypania formy

Kruszonka:
3 łyżki zimnego masła
4 łyżki cukru
6 łyżek mąki

Zagotowałem mleko, do gorącego wrzuciłem masło.
Odważyłem mąkę. W miseczce rozmieszałem drożdże z łyżką cukru, dodałem łyżkę mąki, trochę ciepłego mleka i odstawiłem na kilkanaście minut.
Do miski z mąką wbiłem jedno jajko, dodałem 3 żółtka, cukier, szczyptę soli i ciepłe mleko z masłem. Wyrobiłem ciasto zagniatając je dokładnie (wyrabiać co najmniej 10 min). W końcowej fazie mojego wyrabiania ciasto, dosyć luźne, odchodziło od brzegów miski. Wmieszałem bakalie, zagniatałem jeszcze chwilę.
Przykryłem miskę czystą ścierką, odstawiłem do wyrośnięcia.
Po 45 minutach przełożyłem przygotowane ciasto do formy wysmarowanej masłem i obsypanej bułką tartą (użyłem tortownicy o średnicy 23 cm). Przykryłem ściereczką, odstawiłem na kolejne 45 minut.

Gdy ciasto drugi raz rosło przygotowałem kruszonkę szybko łącząc palcami składniki, odstawiłem do lodówki.

Rozgrzałem piekarnik do 180 stopni C. Wyrośnięte ciasto posmarowałem po wierchu rozkłóconym jajkiem i obsypałem kruszonką. Piekłem 50 minut, do suchego patyczka.

Babcia Stefcia

piątek, 5 października 2012

Kalafiorowa i dyniowa

Dni się wcale nie wleką chociaż światła rano przydałoby się więcej, a i wieczory jakby dłuższe. Całe szczęście dziś przynajmniej jasno za oknem więc można się jeszcze łudzić, że polska złota jesień to nie bajka. Szlajam się wieczorami po okolicy, czasem po centrum i kopię kasztany, gdy tylko się zdarzą. Wymieniam uśmiechy na ulicy, w tramwajach, piszę maile, pracuję w domu i nie tylko. Coś tam ugotuję albo upiekę. Warszawo - lubię to.


Zupa dyniowa z gruszką i żurawiną

Składniki:
kawałek dyni
bulion
ocet balsamiczny

cukier
goździki
twarde gruszki

żurawina

Dynię obrałem, pokroiłem w grubą kostkę, przełożyłem do garnka. Zalałem wrzącym bulionem (wcześniej ugotowanym, drobiowo-wołowym) do wysokości przygotowanych pomarańczowych kostek. Gotowałem do miękkości.

W czasie, gdy dynia poddawała się temperaturze do drugiego garnka wsypałem kilka łyżek cukru, dwie szczypty goździków, zalałem małą ilością wody (ok 100 ml), doprowadziłem do wrzenia. Obrane i pokrojone na ćwiartki gruszki gotowałem w słodkim wrzątku ok. 4 minuty.

Żurawinę przepłukałem dobrze na sicie i w proporcji 1:1 blendowałem z cukrem.

Gdy kawałki dyni stały się miękkie zupę zblendowałem i zakwasiłem sporą ilością octu balsamicznego.
Do miseczki wlałem zupę, w niej ułożyłem przygotowane gruszki oraz łyżeczkę słodkawej żurawiny.


Zupa kalafiorowa ze śliwką

Składniki:
kalafior
bulion
śmietanka kremowa

suszone śliwki
nać pietruszki

Kalafior umyłem, podzieliłem na różyczki, przełożyłem do garnka. Zalałem wrzącym bulionem do wysokości warzywa. Gotowałem do miękkości po czym zupę zblendowałem. Doprawiłem hojnie śmietanką kremową.
Podawałem posypaną czarnym pieprzem z dużą ilością pokrojonych suszonych śliwek, natką pietruszki. W kremie maczałem też lekko solone grube paluszki.


Słodkawych, jesiennych zup i popołudniowych przyjemności!

środa, 3 października 2012

Ciepła pomidorowa

Prosta pomidorowa jest ciepła ze względu na dojrzałe polskie pomidory, pomidory suszone, wędzoną paprykę i szczyptę ciemnego cukru. Tak, padało tej jesieni.

Przygotowałem gar drobiowo-wołowego bulionu. Zupy na wywarze były trzy: ciepła pomidorowa, krem kalafiorowy z suszoną śliwką i krem z dyni z gruszką i żurawiną. Pomidorową wysuwam na pierwszy ogień.

Ciepła pomidorowa

Ciepła pomidorowa
bulion drobiowo-wołowy (ok. półtora litra)
ok. 1,5 kg dojrzałych pomidorów + kilka łyżek passaty (poza sezonem pomidory w puszce)
duża garść suszonych pomidorów w płatkach
mielona wędzona papryka
cukier trzcinowy nierafinowany, ciemny
sól

makaron
śmietana

Do gotującego bulionu wrzuciłem suszone pomidory, dodałem passatę. Pomidory świeże sparzyłem, obrałem ze skórki, wyfiletowałem, pokroiłem w grubą kostkę i dorzuciłem do garnka z wywarem. Gotowałem chwilę po czym doprawiłem zupę wędzoną papryką, ciemnym cukrem trzcinowym i solą.
Podawałem przy jesiennych chłodach i ołowianym niebie ze świderkami i kleksem, no - dwoma, śmietany. Lubię to.

niedziela, 30 września 2012

Pikantno-słodkie leczo ze słonymi tortilla chips

Wracając przedwczoraj ze spaceru schowałem się pod drzewem przed nagłą ulewą. Rude kasztany rozbijając się o chodnik co chwilę afiszowały, że nie są z kauczuku - odbijały się od bruku ledwie dwa razy, a i to nieznacznie.

Jesień.

Wspominanego dnia rano ugotowałem pikantno-słodkie leczo. Po spacerze nałożyłem dużą chochlę sosu do małej miski i trzymając ciepłe naczynie w zmarzniętej ręce wyjadałem czerwony zanurzając w nim słone chipsy.



Pikantno-słodkie leczo ze słonymi tortilla chips

20 dag surowego boczku
średnia słodka czerwona cebula
1 zielona,
1 czerwona,
2 żółte papryki
kilogram, albo i jeszcze więcej, dojrzałych pomidorów
łyżka koncentratu pomidorowego
(w sezonie pozapomidorowym 2 puszki pomidorów)
mała puszka kukurydzy
2 łyżki octu balsamicznego
chilli
oregano, sól, cukier do smaku

opakowanie tortilla chips

Boczek pokroiłem w paski, cebulę w kostkę, podsmażyłem na głębokiej patelni. Dodałem pokrojone papryki i smażyłem jeszcze chwilę. Sparzyłem pomidory, obrałem ze skóry i grubo pokroiłem usuwając wcześniej gniazda nasienne. Przełożyłem pomidory na patelnię.
Gotowałem całość do miękkości warzyw. Na koniec dorzuciłem odcedzoną na sicie kukurydzę. Wymieszałem i doprawiłem całość octem balsamicznym, solą, cukrem, oregano, pikantnych chilli.
Podałem z solonymi tortilla chips.


***
W ostatnim odcinku programu przygotowywałem suflet czekoladowy z kremem angielskim (przepis tutaj). Konkurencję wspominam tak:

Produkt, z którym mieliśmy pracować w drugiej konkurencji wybierał Miłosz. Pomysłowość produkcji programu MasterChef jest duża więc specjalnie nie zastanawiałem się wcześniej z czym przyjdzie mi się mierzyć. Z zaproponowanych składników, które stanowić miały podstawę deseru, Miłosz wskazał czekoladę - bardzo wdzięczny temat. Wdzięczny, aczkolwiek trudny, gdy pod ręką nie ma wagi lub czasu na odmierzanie składników ‘na oko’, by wyczarować dobry deser metodą prób i błędów.

Pierwszą wizytę w spiżarni wspominam jako stresującą ale także, po wszystkim, bardzo zabawną. W dzikim szale podbijanym przez stres, rozgorączkowane i rozgorączkowani, nie mając pojęcia w którą stronę się udać i gdzie rozlokowane są niezbędne składniki i sprzęty zdarzało się, że pokrywki garnków latały nad kamerami, przytwierdzone do półek miksery brane były siłą, dosłownie wyrywane spiżarnianym meblom. Scena komediowa, po całym dniu wspominana ze łzami śmiechu w oczach.

Konkurencja przyniosła kolejną porcję emocji. Czas gotowania biegł jak szalony. Macie pół godziny, macie piętnaście minut… minutę? Całe szczęście udało mi się zważyć czyny na zamiary więc gorący suflet czekoladowy z waniliowym kremem trafił na talerz na moment przed donośnym ‘stop’ jury. Szybki ogląd dań z innych stanowisk, degustacja i werdykt...

Oczekiwanie na werdykt nie pozbawiło napięcia. Postawione przed nami zadanie wymagało przygotowania jednej porcji deseru. Stawiałem na podeście suflet nie będąc przekonanym czy jest smaczny i ma odpowiednią konsystencję po tym jak wszystkie składniki łączyłem kierując się bardziej nadzieją i wyczuciem niż rozumem, zwłaszcza że w trakcie konkurencji zmieniłem pomysł na danie. Szczęśliwie dla mnie test smaku wypadł pomyślnie. Niestety nie wszystkim udało się przekonać do siebie skład jurorski tym, co znalazło się na talerzach.

Ledwie powiedzieliśmy sobie ‘cześć, gratuluję finału’, a już przyszło się żegnać z Michałem i Moniką. Zawsze gdy z towarzystwa odchodzi osoba, z którą przyjemnie spędza się czas, która ma podobną pasję przynoszącą dużą satysfakcję, inne doświadczenia, którymi ze względu na charakter chętnie się dzieli - pozostaje niedosyt. Wiem jednak, że Monika i Michał nie raz jeszcze zauważą błysk zadowolenia i uciechy w oczach osób, którym serwować będą własne dania czego im bardzo życzę.

Dla mnie to największa zapłata za przyjemność przy garnkach i patelniach.

***
Suflety z przepisu rosną ponad kokilki. Suflet w programie też urósł tylko fotograf nie zdążył zrobić zdjęcia, gdy jeszcze był gorący i w pełnej krasie...

***
Ugotowałem dzisiaj 4 litry bulionu. Zapowiada się w kolejnym tygodniu kilka blotek z zupami. Jesień wybrała.

Przyjemności wiele!
Mich

piątek, 21 września 2012

Fasolka szparagowa z morelami

Dni pędzą w tempie zawrotnym, nie wiadomo kiedy przyszła jesień, pogoda barowa i chłodne wieczory. Jeszcze chwila i znów będą nowalijki, jak tak dalej pójdzie... Wcześniej zacznie się sezon na kulturę, stanie w kolejkach po wejściówki i rękawiczki, a w domu zagoszczą rozgrzewające zupy i koce, pod którymi najlepiej się czyta i ogląda filmy.

Na przekór pogodzie danie wyglądem wiosenne, podszyte jednak końcem lata. W sklepie zobaczyłem piękniepomarańczowe (lubię ten kolor) morele. Przyszedł mi pomysł na proste połączenie. Całkiem ładna i pyszna ta podszewka.



Fasolka szparagowa z morelami
Składniki na 2 porcje:
2 duże garście zielonej fasolki szparagowej
2 duże garście żółtej fasolki
garść suszonych, miękkich moreli
sok z 1 cytryny
oliwa z oliwek o wyrazistym smaku
sól

Pokroiłem morele, przełożyłem do małej miski i zalazłem sokiem z cytryny. Odstawiłem.
Nastawiłem gar wody na gaz. Fasolkę umyłem, obciąłem końce. Wrzątek dobrze osoliłem, wrzuciłem fasolkę. Gotowałem 3 minuty, po czym odcedziłem na durszlaku.
Do moreli dodałem kilka łyżek oliwy z oliwek, wymieszałem.

Na talerzu ułożyłem fasolkę, polałem przygotowaną cytryną z oliwą i morelami. Zjadłem od razu, parujące.

***

Wyjeżdżam jutro na tydzień załatwiać formalności i wyjaśniać mandat za brak ubezpieczenia w niderlandzkiej odmianie NFZ. Zapowiadają się spokojne dni i trochę więcej wolnego (najprawdopodobniej z internetu korzystał będę tylko z doskoku). Jeśli wszystko dobrze się ułoży a moja karta do biblioteki publicznej jeszcze działa wypożyczę stos książek kucharskich. Będę je wertował rozumiejąc (jak zwykle) co dziesiąte słowo, sugerując się obrazkami. Dla chcącego nic trudnego - słowniki i internet czasem przydają się do 'wyższych celów'.

***

Przed Wami, przynajmniej oglądającymi Wami, nowy odcinek programu MasterChef. Myślę, że będziecie mieć dużo przyjemności z obrazka, wyzwania były niemałe. Sam jestem ciekaw co znajdzie się na ekranie. Zdradzić mogę, że... było ciekawie [co za zdrada!].

Jestem w finale programu, co mnie bardzo cieszy. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że 'się' udało. To nie żadna kokieteria - na każdym etapie ścigałem się najbardziej ze sobą.

Macie ochotę poczytać o daniach, które przygotowałem w programie? Był to chips parmezanowy z łososiem, jajkiem i pomarańczowym sosem holenderskim KLIK, później smażone ravioli KLIK. Mogę podzielić się tym, co miałem w głowie wymyślając 'ten dań' za który otrzymałem 'fartucha'.

Nie miałem nic do stracenia idąc na precasting, z precastingu na casting, stamtąd do cebuli i jajka. Tym sposobem znalazłem się tutaj:


Dużo było momentów radości w całej zabawie. Cieszę się na przykład, że mam wszystkie palce po worku cebuli na czas, przed kamerami...

Bardzo chętnie poczytam o Waszych wrażeniach z najbliższego odcinka, ale i poprzednich - w komentarzach na Aromatycznym czy na facebooku. Tu: KLIK można 'mnie polubić' i komentować.
Facebook jest dla mnie mniej zobowiązujący, pewnie przez krótkie formy i szybszą wymianę myśli.

Przyjemności wiele!
-m-

środa, 19 września 2012

Pasty do chleba bo gość w dom

Z gośćmi umówiony byłem na długo przed dziewiątą, przygotowania okołokolacyjne zacząłem więc już wczesnym popołudniem. Niby nie dużo pracy ale przy leniwej niedzieli robota w kuchni się słodko wlecze i powłóczy nogami. Tfu, rękoma! Sam relaks... o ile się człowiek nie skaleczy. Jak na ironię losu - nóż zsunął się po pestce śliwki - teraz na prawym kciuku będę miał ślad powęgierkowy na stałe.

Menu miało być niezobowiązujące, w sam raz do lampki wina i rozmowy. Przekąski, zakąski. Skończyło się na dwóch pastach do grzanek, sałatce i kruchym ze śliwkami do wieczornej kawy.



Pasta bakłażanowa
Składniki:
2 duże bakłażany
1 czerwona papryka
mała główka czosnku
sól
oliwa z oliwek
mielona wędzona papryka
czarnuszka

Piekarnik rozgrzałem do 190 stopni C.

Bakłażany przekroiłem wzdłuż na 4 części, ponacinałem lekko od strony miąższu i z całą papryką oraz ząbkami czosnku oddzielonymi tylko od główki, nieobranymi, ułożyłem na dużej blasze piekarnika. Bakłażany skropiłem lekko oliwą i delikatnie osoliłem. Wstawiłem do pieca.
Warzywa piekłem do miękkości, obracając co jakiś czas. Bakłażan od soli tracił wodę ale miejscami nabierał koloru, podobnie jak papryka.

Po pieczeniu warzywa ostudziłem przekładając do miski, paprykę odstawiłem do ostudzenia w foliowym worku. Kawałki bakłażanów obrałem ze skórki, 2 zostały w całości. Paprykę również obrałem ze skóry, oczyściłem z pestek. Miękki czosnek wyjąłem z naturalnej otuliny.
Całość zblendowałem doprawiając wędzoną papryką i dosalając do smaku.
Przełożyłem do miski, polałem odrobiną oliwą z oliwek, znów posypałem papryką i czarnuszką. Schłodziłem w lodówce.


Przepraszam za zdjęcie - zrobione jest telefonem - pozostałości pokolacyjne


Pasta z kurzych wątróbek
1/2 kg kurzych wątróbek
ok. 400 ml bulionu
150 g masła o temperaturze pokojowej
duża biała cebula
łyżka kaparów
sól
duża garść ziaren słonecznika
szczypiorek

Wątróbki oczyściłem z błon i ścięgien, gotowałem w bulionie przez ok 25 min. Odstawiłem do ostudzenia.
Na łyżce masła zesmażyłem na złoto pokrojoną w kostkę cebulę.
Wątróbki w odrobinie bulionu, w którym były gotowane zblendowałem razem z przygotowaną cebulą i kaparami. Do masy dodałem masło, wymieszałem dokładnie. Dosoliłem do smaku.
Ziarna uprażyłem na suchej patelni, szczypiorek drobno pokroiłem.
Gotową pastę przełożyłem do miski, posypałem dobrze szczypiorkiem i słonecznikiem, schłodziłem przed podaniem (schłodzona pasta, przez zawartość masła, robi się bardziej gęsta).

Przepis na sałatkę makaronową z łososiem, czerwoną papryką i brokułami: KLIK

Ciasto kruche przygotowałem w klasycznych proporcjach 3 części mąki, 2 części zimnego masła, 1 część cukru, dodałem żółtko, łyżkę zimnej wody. Schłodziłem, rozwałkowałem, ułożyłem na blasze, schłodziłem. Połówki śliwek ułożyłem na cieście, osłodziłem jasnym cukrem trzcinowym. Piekłem w nagrzanym piekarniku do zarumienienia.


***

Miny współbiesiadników a nawet komentarze świadczyły o tym, że smakowało.
Pasta z bakłażana z dodatkiem pieczonej papryki i słodkiego pieczonego czosnku jest dużo delikatniejsza w smaku niż ta z kurzych wątróbek - bardzo wyrazista, przez co dobrze współgrająca z ciemnym, ciężkim pieczywem.


***

Zapraszam na facebook KLIK
Przyjemności!

wtorek, 11 września 2012

Życiowe nieprzewidywalności

Doprawdy potrafi mnie życie zaskoczyć. Jak bardzo - wiem tylko ja sam, chociaż przygodom staram się pomagać jak mogę.


23 marca 2010 roku pisałem "Jechał Warszawską Koleją Dojazdową "dumny niczym świnia w taksówce", jak mówi Marcin i mama Marcina. Kilkadziesiąt minut wcześniej złożył wypowiedzenie umowy o pracę na czas nieokreślony [w korporacji]. Jeszcze miesiąc i zapomni o ostatnich prawie siedmiu latach pracy bez satysfakcji. Może ludzie ciekawi, a i w komforcie żył od pierwszego do ostatniego dnia każdego miesiąca. Bagatela 80 miesięcy.Wystawi się na znane i nieznane. Niech się sprawdzi lub sczeźnie."
Poszedłem w maksymę jak w tango.

Prawie cztery lata temu, nie licząc kwartału, założyłem Aromatyczny i wisiałem na blogu przez czas jakiś publikując, czasem blog wisiał mi albo na mnie, bym w końcu mógł do niego powrócić, co niniejszym czynię. Wiele okoliczności złożyło się na ten powrót, jedna, ostatnia w szczególności.

Michał Muskała fot. TVN
źródło zdjęcia KLIK

Spotkało mnie w ostatnim czasie, zaraz po przyjeździe ze stypendium w Holandii, dużo radości. Ledwie wyprowadziłem się z malutkiego pokoju, który wynajmowałem w brudnej studenckiej kamienicy czystego, zachodniego miasta a znalazłem się... na małym ekranie stacji TVN. W reklamowaniu i zachwalaniu siebie są lepsi niż ja więc tylko osoby, które miałem okazję, w dużej mierze przyjemność, poznać osobiście potrafiły skojarzyć, gdzie zniknąłem w sezonie ogórkowym. Potrafiły, bo rozpoznały we mnie jednego z uczestników castingu pierwszego odcinka programu MasterChef. Dostałem od jury trzy razy 'tak', gram więc dalej.


MasterChef jury
źródło zdjęcia KLIK

Nadszedł moment, w którym przedstawiam się Wam z imienia i nazwiska. Od razu nakreślę palącą kwestię, spotkałem się już z krytyką wprost. Krytyką, że jestem 'jedynie chłopcem bez węchu' dlatego nadaję się do kulinarnego show jakim jest MasterChef.
Mam ochotę osobom, którym tego typu podsumowania przychodzą do głowy zadać pytanie:
- Zazdrościsz?
Jeśli komukolwiek intencyjnie marzy się przejażdżka jedenastu metrów na masce samochodu, po tym jak rozpędzone auto skosi go/ją z nóg na środku jezdni to raczej nie myśli o występach publicznych. Nie miałem intencji, by wjechał we mnie samochód - serio, lubię żyć.
Jestem chłopcem bez węchu [ze słabym węchem] po wypadku sprzed dwóch lat, jestem przyjacielem, synem, wnukiem, bratem, kucharzem kiedy gotuję, studentem gdy studiuję, czytelnikiem gdy czytam, 'matką, żoną i kochanką' nie jestem... mam wiele etykiet. Telewizja rządzi się swoimi prawami, wybrała jedną kartę chociaż wachlarz może jeszcze poszerzyć. Jestem spójny bo jestem sobą. Lubię gotować i mam nadzieję przekuć pasję na zawód i zrealizować nieśmiałe marzenia. Mama nauczyła mnie nie zazdrościć.

Ogarnianie życia na pudełkach i walizkach nie jest łatwe ale powrót do Warszawy mam już za sobą. Pomieszkuję na razie, organizuję, rozglądam się i szukam. Korzystam z chwil, gotuję, jak zawsze. Dziękuję Wam za wymianę doświadczeń i możliwość podglądania Was przez blogi. To wszystko złożyło się na wielką przygodę i było cenną nauką.


Róbmy swoje.

Michał Muskała


PS Sprawy organizacyjne małe i duże:
x Aromatyczny wzbogaciłem o tekstowe wyimki z blogu "koszt miernoty", który prowadziłem będąc na kursie językowym we Włoszech dwa lata temu [tag: koszt miernoty]
x Dodałem również kulinarne blotki z Holandii sprzed kilku miesięcy z greedymich.blogspot.com [tag: greedymich] - wracam na stałe do Aromatycznego. Nazwa po wypadku wydała mi się ironią i chichotem losu, nie mogłem sobie poradzić z powrotem w stare kąty. Po długim czasie anonsuje jednak, że jestem na nowo na swoim.
x Zachowałem chronologię wpisów
x Wzbogaciłem dostęp: AROMATYCZNY.COM

x Dziękuję Basi z Kulinarnej Mekki za wyróżnienie "versatile blogger award" KLIK; nie lubię łańcuszków a faktów o mnie na blogu co nie miara. Pozdrowienia gorące!

Zapraszam do mojego profilu na facebooku - Michał Muskała; blotki z Aromatycznego będę zamieszczał w tym właśnie miejscu


piątek, 15 czerwca 2012

Smażony camembert z suszoną śliwką


Załatwiam ostatnie sprawy, powoli pakuję dobytki, częściej okazyjne zdobytki. Mój niewielki, wynajęty pokój robi się coraz bardziej pusty, przestronny. Niedługo przyjdzie mi przeprowadzić się w nowe miejsce, szukać nowych kątów, poznawać nowe ulice. Ekscytująca perspektywa choć brak jasności celu lekko paraliżujący. Będzie dobrze, komu ma być lepiej? - powtarzam sobie od wielu lat. Ocieplę nowe miejsce, zachowam wspomnienia i będę miał nowe kadry.


Wcześniej zobaczę się z babcią, poproszę o wspólne gotowanie czy pieczenie, może zrobimy górę pierogów albo pyzy? Usiądziemy przy stole nakrytym ceratą, będziemy się śmiać, wspominać, kolejny raz usłyszę 'że głupi jestem', kiedy dosadnie z czegoś zażartuję. Po śmiechu babcia poprawi palcem wskazującym zsunięte okulary. Kolejny też raz usłyszę, że nie ma sensu dodawać tyle masła ile jest w przepisie, ani jajek, "kiedyś nie mieliśmy tyle masła i jajek a też piekliśmy ciasto drożdżowe". No tak, ja mam tendencję do dodawania więcej masła niż w przepisie...
Ostatni raz słyszałem się z babcią zaraz po zrobieniu sosu karmelowego. Pamiętam dobrze, bo na pytanie co jadłem  na kolację odpowiedziałem, że łyżkami wyjadałem z garnka karmel. Usłyszałem, że "kiedyś też żeśmy taki robili, wylewaliśmy na blachę. Potem się kroiło i jadło takie cukierki. Kiedyś nie było cukierków jak teraz." - Wiem babciu, wiem.
Może uda mi się spisać podczas pobytu kilka przepisów. Nie widzieliśmy się w końcu dziesięć miesięcy, może wystarczy mi uzbieranej cierpliwości do zapisywania niezapisywalnego a babci do tłumaczeń.


Smażony camembert z suszoną śliwką
Camembert fritto con prugne
Fried camembert with dried plums

2 porcje
Składniki:
1 krążek sera camembert (250 g)
garść suszonych śliwek (6-8 sztuk)
małe jajko
szczypta białego pieprzu, soli

olej do smażenia (użyłem słonecznikowego)

Camembert schłodziłem w lodówce (można na kilka minut, dla łatwiejszego krojenia włożyć ser do zamrażalnika). Przekroiłem w poprzek. W jednej połowie, w miąższu, małą łyżeczką zrobiłem kilka zagłębień, w które włożyłem śliwki. Zamknąłem ser ponownie drugą połową.
W głębokim talerzu rozmieszałem jajko dodając szczyptę białego pieprzu i soli.
Podgrzałem olej na patelni. Camembert delikatnie otoczyłem w jajku i przełożyłem na rozgrzany tłuszcz.
Łopatką, po kilku minutach smażenia na średnim gazie przewróciłem krążek i zarumieniłem od spodu.
Przekroiłem, podałem z grzankami.
Bardzo dobrze w serze sprawdzają się również suszone morele. Do smażonego camembert'a dobrym dodatkiem są gotowane ziemniaki.

środa, 13 czerwca 2012

Placki jogurtowe z suszoną śliwką


Jestem w fazie mleczo-jajeczno-mącznej. W ciągu ostatnich siedmiu dni dwa razy robiłem górę naleśników, nie wiadomo kiedy zniknęły. Miałem ochotę na naleśnika i dzisiaj, na drugie śniadanie. Zadowolony poszedłem do kuchni ze swoim przyjacielem mikserem. Nie będę wdawał się w temat komfortu mieszkania w kamienicy studenckiej i dzielenia kuchni z osobami, z którymi w 'normalnych' warunkach nie miałbym kontaktu. Nie ma usprawiedliwienia dla udawania, że bałagan robi się sam, dla totalnego lenistwa też. Przyjąłem, że miejscem mojego miksera jest biurko. Leży obok papieru do drukarki, zszywek do zszywacza, taśmy i ładowarki do telefonu. W kuchni, wracając do jedzenia, okazało się że nie mam mleka, a i przypomniałem sobie o pustym ostatnio blogu. Nie żebym nie gotował - były tzatziki, sernik na zimno, rosół, smażony camembert... tylko do aparatu wydawało mi się daleko. Na dzisiejsze drugie śniadanie powstały placki.

W prostych plackach na jogurcie suszone śliwki bardzo dobrze oddały co mają najlepsze - słodycz podbitą lekką kwasowością i ciężki śliwkowy aromat.


Placki jogurtowe z suszoną śliwką
Pancakes allo yogurt con prugne secche
Yogurt pancakes with dried plums

1 duża porcja
Składniki:
1 jajko
4 duże łyżki jogurtu naturalnego (użyłem pełnotłustego)
3 łyżki wody
1 łyżka cukru kryształu
4 pełne, 'z górką', łyżki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
mała garść suszonych śliwek

olej do smażenia

Wszystkie składniki, prócz śliwek, wlałem/wsypałem do miski. Połączyłem przy pomocy miksera (minuta). Powstało ciasto o konsystencji bardziej zwartej niż ciasto naleśnikowe. Odstawiłem na 5 minut. W tym czasie pokroiłem drobno suszone śliwki, rozgrzałem na patelni olej.
Dodałem śliwki do ciasta, wmieszałem. Malutką chochelką wlewałem ciasto na patelnię. Placki smażyłem na średnim gazie z obu stron zaledwie moment, do zarumienienia.
Gdybym miał cukier puder posypałbym lekko placki po wierzchu. Nie miałem, a i tak mi bardzo smakowało.

środa, 6 czerwca 2012

Sos karmelowy


Nie mogłem odmówić sobie sosu karmelowego po obejrzeniu 'Karmelu'. Przegryzam słone precle pisząc te słowa. Zanim drobne brązowe obwarzanki znikną w ustach zanurzam i oblepiam je w gęstym, ciągnącym się niczym wnętrze krówek sosie. Kolejno jeden za drugim. Popijam cydrem o posmaku pieczonych jabłek.
Szybko czas płynie gdzieś daleko. U mnie teraz i tu. Nie mam czasu na myślenie o czasie.



Sos karmelowy
Salsa caramello
Caramel sauce
ok 200 ml

Składniki:
szklanka (250ml) białego cukru
100 ml wody

150 ml śmietanki kremowej (ok 30% tłuszczu)
duża łyżka masła
ziarenka z połowy laski wanilii (można pominąć)

Do rondla wsypałem cukier, wlałem wodę. Postawiłem rondel na średnim gazie. Delikatnie, mocząc pędzelek w wodzie zebrałem kilka ziarenek cukru, które osadziły się na ściankach (każde pozostawione ziarenko cukru może spowodować, że przy gotowaniu całość nieodwracalnie się skrystalizuje). Pozostawiłem rondel na gazie do czasu, gdy cukier zaczął się karmelizować - przybierać jasno złotą barwę. Bardzo lekko poruszałem rondlem mieszając w ten sposób bulgoczący i przybierający coraz bardziej nasyconą barwę karmel (od postawienia garnka na gazie minęły ok 4 minuty). Przelałem śmietankę do szklanki, w stan gotowości postawiłem łyżkę o długim trzonku. Kiedy karmel przybrał kolor bursztynu zdjąłem garnek z ognia. Wlałem połowę śmietanki szybko mieszając, uważając by się nie sparzyć. Szybko dolałem resztę śmietanki.
Do karmelu dodałem dużą łyżkę masła i ziarenka zebrane z rozkrojonej połowy laski wanilii.

Sos karmelowy przygotowałem w głębokim rondlu, to ważne, bo karmel jest bardzo gorący a przy wlewaniu śmietanki całość unosi się bulgocząc. Przygotowanie sosu można zobaczyć na filmach na youtube, na przykład tu.

Sos świetnie nadaje się do owoców, gofrów, naleśników. Osobiście jednak przepadam za połączeniem sosu karmelowego ze słonymi paluszkami czy preclami.

wtorek, 5 czerwca 2012

Polędwiczki wieprzowe z warzywami z grilla


Obejrzałem wczoraj "Karmel", dzisiaj obejrzałem "Inside Job" /Szwindel: Anatomia krysysu/. Pierwszy film o relacjach międzyludzkich, drugi też. Bardzo różnych relacjach. Muszę przyznać, że zdecydowanie bliżej mi do garnków z karmelem w Bejrucie niż bańki finansowej w Nowym Jorku.

Przechodziłem wczoraj w deszczu obok małego sklepu, w którym właścicielka, na miejscu, tworzy patchworki. Stałem jak zaczarowany przed oknem przyglądając się haftom krzyżykowym w przygaszonym świetle, narzutom, gotowym poszewkom. Regały ustawione wzdłuż ścian obłożone były belami różnych materiałów, najczęściej w drobne wzorki. Nie wszedłem do środka. Właścicielka kręciła się po sklepo-pracowni, widziałem zza szyby.
Fascynuje mnie rzemiosło.



Polędwiczki wieprzowe z warzywami z grilla
Filetto di maiale con verdure alla griglia
Grilled pork tenderloin with vegetables

2 porcje
Składniki:
400 g polędwiczek wieprzowych

Marynata:
3 łyżki jasnego sosu sojowego
2 łyżki oleju
ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę
łyżeczka startego na tarce korzenia imbiru
łyżeczka cukru

Duża czerwona cebula
Żółta i czerwona papryka
Mała cukinia
150 ml białego wina

Pół cytryny

Polędwiczki pokroiłem w dużą kostkę, zalałem marynatą, odstawiłem na 15 minut.
W tym czasie pokroiłem grubo warzywa.

Kawałki mięsa nakłułem na kijki do szaszłyków, smażyłem na suchej patelni grillowej do zarumieniania. Obracałem dwukrotnie. Gdy mięso było gotowe przełożyłem je na talerz.
Warzywa wrzuciłem na rozgrzaną po smażeniu mięsa patelnię, podlałem winem i szybko wymieszałem zbierając aromaty, które przywarły do dna patelni. Grillowałem krótko. Warzywa podałem obficie skropione sokiem z cytryny, obok szaszłyków, ze smażonymi w talarkach ziemniakami.

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Naleśniki


Naleśniki nieustannie kojarzą mi się z dzieciństwem. Wielokrotnie rano budziłem się, gdy mama włączała mikser do przygotowania naleśników na śniadanie. Wczesnym latem jadłem je z bratem polane śmietaną i zmiksowanymi truskawkami. Gdy nie było truskawek przekładaliśmy naleśniki serem ze śmietaną i cukrem (czasem z dodatkiem surowego żółtka), dżemami, konfiturami, powidłami. Rzadko jedliśmy naleśniki wytrawne.
Najbardziej lubię placki przełożone ulubioną konfiturą śliwkową od babci Stefci, ze śmietaną. Bardzo lubię też i często robię naleśniki z odrobiną suchego maku i startą skórką z cytryny w cieście. Świetnie pasuje do nich dżem morelowy.

Słodycz smażonych naleśników niesie się po świecie wodząc za nosy. Nie potrafię się jej oprzeć.

Gotowanie dla przyjemności lubię najwięcej.

Ciasto naleśnikowe zawsze przygotowuję 'na oko', dzisiaj podaję moje dzisiejsze proporcje składników. Wieczorem dopadła mnie pokusa na mały, niezobowiązujący w przygotowaniu podwieczorek.


Naleśniki
Crêpes

2 porcje - 6 naleśników
Składniki:
szklanka mąki (200 ml)
1 jajko
szklanka mleka (użyłem półtłustego)
pół szklanki cydru (użyłem Strongbow Gold o posmaku pieczonych jabłek)
łyżka rozpuszczonego na patelni masła
szczypta soli

Wszystkie składniki szybko połączyłem przy pomocy miksera. Odstawiłem ciasto na 15 minut.

Patelnię dobrze podgrzałem (z pozostałym po rozpuszczeniu masła do ciasta naleśnikowego filtrem tłuszczu). Wlewałem ciasto chochelką, rozprowadzałem kołysząc patelnią. Smażyłem każdy naleśnik z obu stron do zarumienienia, nie dodając więcej tłuszczu.

Naleśniki złożyłem, przekładając lekkim dżemem figowym (użyłem Bonne Maman). Podsmażyłem gotowe placki na niewielkiej ilości masła. Podałem sobie z łyżką jogurtu greckiego i płatkami migdałów.

Niebo w gębie.