piątek, 21 maja 2010

Włoska wycieczka: Abruzja i Molise

W ostatni weekend wybrałem się na krótko przed wizytą w Rzymie do Abruzji. Postanowiłem, że kolejna gawęda przygotowana w oparciu, o książki które zabrałem do Italii będzie właśnie o tym regionie. W „Kulinaria Italia” Abruzzo i region Molise są połączone i opisane w jednym rozdziale, być może przez wzgląd na wielkość a raczej małość Molise. Temat potraktuję również łącznie i w ten sposób będziemy mieli centralny region Półwyspu Apenińskiego po trosze poznany (odwiedziliśmy do tej pory Umbrię i Lacjum).


W prowincji l’Aquila spędziłem jedynie 24 godziny. Padało, bardzo padało, prawie ciągle padało (nic nie skreślać! zdjęć dobrych nie przywiozłem. Pierwsze jest z Avezzano, drugie to Perugia). Rozglądałem się za lokalnymi specjałami w sklepach, trudno jednak było doszukać się typowo regionalnych produktów. W sobotni poranek odwiedziłem bar w poszukiwaniu kawy. Myślałem, że zamówione caffe marocchino jest tym napojem, które ma lokalny rodowód. Szybko okazało się jednak, że kawa podawana jest w całej Italii. Tak czy owak skorzystałem ze słodkich, śniadaniowych uciech i do caffe wybrałem rożek z ciasta filo nadziewany jasnym kremem, posypany cukrem pudrem (specjał z Neapolu), dwa mini ptysie  (pierwszy z nadzieniem kawowym i białą polewą na wierzchu, w której zatopione były trzy ziarenka kawy; ptyś nadziewany kremem czekoladowym z ciemną polewą). Dodam mini babeczkę z kruchego ciasta, w której znalazł się ciemny i jasny krem-moje słodkie śniadanie można uznać za kompletne.

Jeszcze przed śniadaniem, w porze kolacyjnej dnia poprzedniego udaliśmy się z grupą znajomych tubylców do nowo otwartej restauracji z domową kuchnią. W ramach antipasti na stół wjechały talerze wypełnione przekąskami. Było prosciutto crudo, pecorino, salame, riccotta, grillowana cukinia w oleju z czosnkiem i pietruszką, marchew w oleju skropiona lekko octem winnym z wybitnie czosnkowym aromatem, frittata z grzybami, ciasto francuskie z nadzieniem szpinakowym i oliwki. Antipasti ekstra, które mnie zafrapowały leżały błogo na dwóch osobnych talerzykach. Na jednym talerzu pływała pokrojona w drobną kostkę wątróbka w zawiesistym pomidorowym sosie, w drugim prezentowały się kawałki tłuszczu przypominające duże, białe przecinki z białą fasolą w rzadkim, różowawym sosie. Po antipasti było już tylko ciekawiej.

Region Abruzzo i Molise to górzyści sąsiedzi, którzy od wschodu stykają się z Morzem Adriatyckim. Abruzzo spotyka się z morzem na 150 kilometrach wybrzeża i skał i jednocześnie jest jednym z najbardziej górzystych regionów Italii. Wikipedia podpowiada, że szlaki narciarskie na terenie Abruzji sięgają 368 kilometrów. Oddalony zaledwie o kilka godzin od Rzymu region przyciąga turystów jak muchy. Z doświadczenia wiem, że transport kolejowy nie należy jednak na tym terenie do najlepiej rozwiniętych. Niektóre trakcje kolejowe, z tego co udało mi się ustalić pamiętają dziewiętnasty wiek. Czy to jednak prawda? Włosi wiedzą lepiej. Droga do Avezzano z Rzymu pociągiem zajęła mi ponad 2 godziny, podczas gdy powrót samochodem po autostradzie godzinę.
Z informacji ogólnych: główne miasta w Abruzji to l’Aquila, Pescara (miasto portowe), Teramo, Chieti i Avezzano. W ostatnim znajduje się agencja kosmiczna Telespazio (podobno największa w Europie, Włosi zawsze wiedzą lepiej).
Molise zaś to mały (drugi od końca co do wielkości region Włoch) górzysty teren, w którym znajdują się dwie prowincje: Campobasso i Isernia zasobne w białe trufle.

Zimno jest w górach, trzeba więc się ogrzewać. Mieszkańcy „mają (…) trzy rodzaje źródeł ciepła: pikantne potrawy, kominki w przytulnych kuchniach oraz ostrą, mocną nalewkę ziołową o nazwie Centerba, przygotowywaną rzekomo na bazie 100 ziół.” Centerba kolorem przypomina absynt. Mam złe doświadczenia po amaro z Alp z aromatem ziołowym w alkoholu. Szczególnej do butelki wypełnionej zieloną cieczą uwagi nie przykładam. „W życiu regionu i jego mieszkańców dominującą rolę odgrywa hodowla bydła i rolnictwo. Odpowiednio do tego kształtują się tradycje kulinarne. Ich podstawę stanową makaron, warzywa i mięso.”


O baranach, owcach, kozach i świniach teraz będzie. Górzyste tereny sprzyjają wypasaniu bydła. Caprari pisze, że „kuchnia terenów górskich to tradycyjna wiejska kuchnia, bazująca na mięsie wieprzowym i słynąca ze znakomitych wędlin, podczas gdy kuchnia wybrzeża to kuchnia morska”. W „Kulinaria Italia” świnie pojawiają się tylko przy opisie zbierania trufli, zaprezentowane są jednak lokalne mięsiwa, które wymienię poniżej.  Kozy hoduje się ze względu na mleko, mięso jada się rzadko. Próbowałem w Abruzji koziego sera. Specyficzny w smaku, lekko gorzkawy twaróg. Chętnie spożyłbym w większych ilościach.

Lokalne mięsiwa:
Ventricina di Mointenero di Bisaccia (wędlina do smarowania /w słoiku/ z chudego mięsa z udźca wieprzowego)
Guanciale (policzek wieprzowy przemyty winem, solony i pieprzony, odstawiony w kamiennym naczyniu na 30-40 dni. Do spróbowania na bruschettcie)
Mortadela di Campotosto (gruba kiełbasa z wieprzowej szynki, w środku znajduje się kawałek słoniny)
Ventricina di Guilmi (wędzona 10-15 dni polędwica z chudymi resztami z produkcji szynki, w kształcie kiełbasy)
Fegatazzo di Ortona (kiełbasa z podrobów-wątroby, płucek, śledziony, boczku i policzka wieprzowego, mocno przyprawiona solą, peperoncino, skórkami pomarańczy i czosnkiem)
Salsicciotto di Guilmi (kiełbasa wyrabiana głównie z polędwicy wieprzowej, przyprawionej solą i pieprzem, dojrzewa 20 dni, następnie konserwowana w smalcu lub oleju)
Ventricina di Crognaleto (kiełbasa paprykowa, masą mięsną wypełnia się wieprzowy żołądek)
Annoia di Ortona (kiełbasa z wieprzowych flaczków, soli, peperoncino i nasion kopru włoskiego. Produkowana w całej Abruzji)
Fegato dolce (z okolic l’Aquili z wątroby i wieprzowych podrobów przyprawionych solą i pieprzem z dużą ilością miodu, kandyzowanych owoców, orzeszków pini i pistacji)
Saggicciotto (kiełbasa z chudego mięsa i boczku wędzona tydzień)
Soppressata di Rionero Sannitico (specjał Molise. W końcu! Wytwarzany z polędwicy, głowizny, karkówki i dwóch procent słoniny. Dojrzewa w dobrze wietrzonych pomieszczeniach mniej więcej przez 10 dni)
Salsicce di fegato di Rionero Sannitico (kiełbasy z resztek, wyrabiane z chudego mięsa, wątroby, serca, płucek i miękkiej słoniny, składowane przez 5 dni w ciepłych i przewiewnych pomieszczeniach)
Sanguinaccio (kiełbasa z wieprzowej krwi, orzechów, pinioli, rodzynek, skórek pomarańczy, kakao, ugotowanego orkiszu i boczku. Gotuje się ją godzinę, przeznaczona do natychmiastowego spożycia). Coś a’la kaszanka tylko z kakao, w ogóle i szczególe inna.

Rozróżnienie owczego mięsa:
Agnello di latte – młode jagnię, karmione tylko mlekiem matki. Uboju dokonuje się w wieku 3 lub 4 tygodni. Ma bardzo delikatne mięso o łagodnym smaku.
Agnello – uboju zwierzęcia dokonuje się w wieku 9 do 12 tygodni, gdy waży nie więcej niż 15 kilogramów. Podobnie jak agnello di latte nadaje się do pieczenia na rożnie.
Agnellone – uboju dokonuje się w wieku 6 miesięcy. Jego mięso ma pikantny, specyficzny smak, przeznaczone do duszenia i na sosy do makaronu.
Montone – mięso kastrowanego barana, ma lekki posmak dziczyzny. We Włoszech rzadko spożywane, występuje obok castrato.
Pecora – dorosła owca. Jeżeli zwierzę nie jest zbyt stare, to mimo nieco ostrego w smaku mięsa, przygotować można w oparciu o nie bardzo delikatne potrawy.

Rarytasy mięsno-mleczne opisane w „Kulinaria Italia” w rozdziale Abruzzo i Molise, które aktualnie odwiedzamy są całkiem przyjemnie.
„W środkowych i południowych Włoszech produkowane są przeważnie sery owcze i gatunki pasta filata z krowiego mleka. Czasami używa się koziego mleka, najczęściej jednak w mieszance z mlekiem krowim lub owczym. Jedynie słynna mozzarella di bufala, specjał z południa, produkowana jest z mleka bawolego. W Abruzji i Molise produkuje się głównie pecorino”. O tak, mój ulubiony pecorino!

Abruzyjskie i moliseńskie mleczne specjały:

Fior di latte (ser podobny do mozzarelli, wytwarzany z krowiego mleka)
Pecorino di Castel del Monte (cylindryczny ser produkowany z mleka owczego, dojrzewa od 40 dni do 2 lat)
Fior di monte (młody ser pecorino, dojrzewa maksymalnie przez 70 dni)
Caciocavallo di Agnone (ser w kształcie gruszki, dojrzewa od 3 miesięcy do 3 lat w stałej temperaturze i przy ciągłym przewiewie)
Scamorza (w kształcie gruszki, świeży ser z krowiego mleka, który spożyty powinien być w ciągu tygodnia, można go wędzić podobnie jak mozzarellę)
Caciofiore (przy produkcji nie wykorzystuje się podpuszczki tylko roślinny środek ścinający z karczochów, w Abruzji ser barwi się szafranem, dojrzewa w ciągu 2 tygodni)
Burrino (ser, w którego sercu skrywa się masło chroniąc je przed jałczeniem).

W „Znane i nieznane (…)” jak i w „Kulinaria Italia” wspomina się o maccheroni alla chitarra. Cienki makaron przygotowywany jest w specjalnej maszynce. „Chitarra składa się z prostokątnej ramy z drewna bukowego, na której w odstępach milimetrowych napięte są cienki metalowe struny, których napięcie można regulować specjalnym kluczem. Częścią składową jest także pojemnik, do którego wpada gotowy pokrojony makaron.” Cienko rozwałkowane ciasto układa się na strunach i przejeżdża od góry wałkiem do ciasta. Według przytoczonej w książce reguły przygotowany makaron nie powinien być grubszy niż odstęp pomiędzy dwiema strunami w chitarra.
„Maccheroni alla chitarra najlepiej smakuje, kiedy podaje się go z jagnięcym ragu, sosem z pomidorami i peperoncino, sosem all’americiana lub po prostu tylko z kawałkami słoniny smażonymi na maśle. Makaron podaje się zawsze z dużą ilością świeżo startego sera pecorino.”
Za niecały miesiąc jadę do Abruzji po raz kolejny, mam nadzieję zasmakować makaronu. Z goła inaczej przygotowuje jajeczny makaron moja babcia.

„Do najlepszych producentów makaronu w Abruzji należą La Rustichella d’Abruzzo w Pianelli, Kuesta Pasta w Atessie, Spinowi w Ascoli Piceno i Delverde w Fra San Martino. Zakłady te są wierne lavorazione artigianale, tradycyjnej produkcji rzemieślniczej”. Wyroby przygotowywane są za pomocą starych urządzeń oraz dużym nakładem pracy, często ręcznej. La Rustichella wytwarza „makaron wstążki o smaku szafranu, łososia, szczypioru i trufli”. Nie można mnie lepiej zachęcić do poszukiwań.

W regionach, w których temperatury są niskie chętnie jada się pikantne potrawy. W Abruzji i Molise wykorzystuje się duże ilości peperoncino (nazywane diavolino). Na bazie diavolino i dobrej jakości oliwy
przygotowuje się olio santo – aromatyzowany olej.

Abruzja i Molise słyną ze swoich pól krokusowych. To właśnie z „Kulinaria Italia” pochodził przepis na mozzarelline allo zafferano KLIK. Sezon krokusowy przypada wprawdzie na październik, z żółtym risotto alla milanese nie będę jednak czekał.

W kwestii słodyczy regionów, które odwiedzamy w „Kulinaria Italia” wymienione jest jako centrum słodkości miasto Sulmona. W l‘Aquili siedzibę ma za to firma Nurzia, która produkuje pyszne ponoć torrone. Nie będę pisał o słodyczach bo słaby jestem psychicznie w konfrontacji z czekoladą i jeszcze się złamię w postanowieniach. Ciekawostka z "Kulinaria Italia" dotycząca słodkich "kamyczków": „Ważny jest również kolor draży, ze względu na ich symboliczną wymowę. Z okazji wesela lub 25. czy 50. rocznicy ślubu daje się w prezencie białe, srebrne lub złote słodycze, z okazji chrzcin nowego ziemskiego obywatela – w zależności od płci – jasnoniebieskie lub zabarwione na różowo, z okazji ukończenia uczelni – czerwone (…) a wreszcie żółte słodycze z okazji zawarcia drugiego małżeństwa. Ostatni obyczaj nie jest jednak zbyt szeroko rozpowszechniony”. Prawdopodobnie jak rozwody w małych miastach mniemam ale to już tylko moja teoria świata. Kolor w kulturze zawsze wydawał mi się ciekawym zagadnieniem.

Wina. „Jeśli chce się scharakteryzować uprawę winorośli w Abruzji w dwóch słowach, nasuwają się określenia: „górzysty” i „ubogi w odmiany” (…) Win z certyfikatem DOC jest tu bardzo mało.” W Avezzano podczas kolacji podano czerwone wino ze szczepu Montepulciano d’Abruzzo i białe Trebbiano wskazując, że to najczęściej występujące w regionie wina. W „Kulinaria Italia” znalazłem potwierdzenie.

Po lekturze okazuje się, że wątróbka i tłuszcz z fasolą w pomidorowej polewce, które dostałem w Abruzji mogą być naleciałościami sąsiada Lazio lubującego się w podrobach. Niekoniecznie jednak, przepis mógł być równie dobrze miejscowy.
Molise jest słabo opisany, nie było też o kuchni wybrzeża. Może znajdziemy w opisie sąsiadów więcej szczegółów w rybnym temacie.
Nie wybrałem następnego regionu. Gdzie jedziemy w kolejnym tygodniu?

Czekoladki na do widzenia:
Donatello. Wbijając jedynki szczęki i żuchwy w kulkę otoczoną drobno mielonym kokosem trafiłem na opór w postaci orzecha laskowego. Jądro praliny otoczone jest białym, słodkim, gęstym kremem o smaku orzechów laskowych, które pokrywa cienka warstwa mlecznej czekolady. Pralina jest naprawdę słodka. Być może to aluzja do nagiego Dawida, który na swój sposób też wydaje się słodki w kapelusiku? Kto wie…

Ligabue. Że kto? Kupiłem w ciemno, teraz już jednak wiem z kim mam do czynienia. Pralina to biała, bardzo słodka czekolada wylana wprost do papilotki. Zatopione są w niej piniole. Wierzch przypomina raczej wierzchołek nieregularnej góry niż blat stołu. Luciano Ligabue jest włoskim piosenkarzem i autorem tekstów, reżyserem i pisarzem. Może zaśpiewać, proszę bardzo i winszuję. KLIK

* korzystałem z książek: Włochy praktyczny przewodnik, Pascal, Bielsko-Biała 2009, Kulinaria Italia, h.f. ullmann fk Wydawnictwo Oleksiejuk, printed in China 2008, Znane i nieznane dania kuchni włoskiej, Caprari Małgorzata, KDC, Warszawa 2009. Przepraszam, w bibliografiach nigdy nie byłem dobry i wybitnie nie przykładam się do tematu.

na wzgórzu byli


Głęboki błękit w górnej części okna przechodzi w pastelowy niebieski po środku. Niżej już tylko cienki żółto-zielony pasek i róż. Początkowo malwowy róż, na dole jednak zaraz przy wzniesieniach terenu nasycony niczym szminka Rosjanki.
Wybrałem się na koncert. Wielkie okna wychodziły na dolinę, która wraz z upływem kolejnych kwadransów stawała się ciemniejsza i bardziej migotliwa za sprawą setek rozświetlonych okien. Przy ziarenku piasku w oku można byłoby pomyśleć, że to bliski kontakt z cekinami. Były skrzypce, był fortepian, był w końcu piękny, chłodny wieczór.
Sonatą Mozarta, którą usłyszałem można mnie budzić w letnie, leniwe poranki, nie będę stawiał oporu. Warunek jest jeden: będzie mi dane wysłuchać muzyki w łóżku do końca. W tym czasie uchyla się okna żeby wpuścić poranny wiatr i pierwsze słoneczne promienie. Marzę bez kasy za to z klasą.
Beethovena zostawiam na jesienne wieczory przy książce. Wariacji nie było końca. Może gdyby postarać się streścić czyjeś życie i oddać je w jednym utworze byłoby właśnie tą sonatą? Koniecznie musiałaby się nasz bohater zmagać z życiem i dokonywać wielu trudnych wyborów…
W przerwie wyszedłem wprost z sali na mały balkon. Zapiąłem bluzę pod samą szyją i oparłem ręce o szeroką, kamienną barierkę. Prawie płaskie dachy domów pokryte były uzupełnianymi co pewien czas dachówkami. Te najstarsze wygięte płytki pamiętają z pewnością gorące maje, inne niż tegoroczny. Na niebie księżyc w pierwszej kwadrze i kilkanaście gwiazd. W Warszawie nie było gwiazd. W małym mieście w letnie dni wychodziłem wieczorami zasiąść na ławce przy boisku do koszykówki. Potrafiłem przesiedzieć godzinę i gapić się w niebo gdy byłem mały. Z chłopakami pojechaliśmy któregoś lata nad jezioro pod namiot. Zapowiadali w radio noc spadających gwiazd. Leżeliśmy na molo pół nocy a w koło, na otwartej przestrzeni co chwilę któraś ciągnęła za sobą ogon. Zimny wieczór. Siadłem z powrotem na miejscu by wysłuchać drugiej części koncertu. Fazę pretensji do rodziców, że nie posłali mnie do szkoły muzycznej, na zajęcia z tańca, języków i grania na grzebieniu mam już dawno za sobą. Skrzypaczka miała dwadzieścia jeden lat, od piętnastu podtrzymywała brodą instrument i smyczkiem skakała po strunach. Druga, gdy miała dziewięć lat zaczęła przygodę z fortepianem. Mniej więcej w tym wieku dochodziłem do perfekcji w zabawie w chowanego i popalałem pierwsze papierosy. Wspaniale! Bez tych doświadczeń nie byłbym sobą.
Fragmenty baletu Pucinella pod tytułem Suite Italienne (suita włoska) Stavinsky’ego przyjąłem z dużym aplauzem. Odpowiedni poziom różnorodności, krótkie formy i wymagające wprawy nuty. Widać było kunszt i ciężką pracę grających. Czuć było rześkie powietrze i opadłe kwiaty akacji.

czwartek, 20 maja 2010

szalona trupa


Luca Spaghetti musi mieszkać w innym mieście lub dobrze się przede mną ukrywa bo jeszcze nie było nam dane się poznać. Nie oznacza to jednak, że galeria osobowości jest pusta. Miks charakterów dostępny jest każdego dnia, można losować i przebierać. Trzynaścioro nas, w każdym inna krew.
Trio z Chińskiej Republiki Ludowej. Młode i infantylne, mówiące po chińsku co nie sprzyja komunikacji wewnątrzgrupowej. Dwóch chłopców, jedna dziewczyna. Mieszkają razem, przychodzą na zajęcia wspólnie. Znaki szczególne nieznane. Ojciec jednego z tercetu lubi piwo i telewizję, nie pomaga żonie w kuchni. Chiny wydają się przez ten fakt jakby bliższe.
Koreańczyk, wkrótce ksiądz. Sympatyczny, gadatliwy i spostrzegawczy (mimo że nie wygląda). Występują w naturze podejrzenia, że jest uczony spostrzegawczości by lepiej wypełniać życiową misję. Przykłada się do nauki, podobno korzysta z facebook.
Chińczyk singiel. Wyjęty z kreskówki lub meczu piłki nożnej azjatyckiej drużyny. Szybki. Niski. Proporcjonalnie zbudowany. Ciemnowłosy.
Emerytowany Australijczyk. Były nauczyciel fizyki i chemii z bardzo wyraźnym akcentem, ojczystym ma się rozumieć. Uprzejmy, lekko wycofany. Płaci najwyższą kwotę za wynajem mieszkania. Prawdopodobieństwo, że dysponuje  tarasem z widokiem na dolinę jest duże. Gdyby było słonecznie, można byłoby zazdrościć.
Młody Anglik w zamszowych mokasynach. Syn Brytyjczyka i Dunki. Udane połączenie genów, lordowskie. Anglik w trakcie rocznej przerwy między szkołą średnią a uniwersytetem. Wydział prawa. Wesołek, jajcarz, pływak.
Libańczyk, dla którego rozmowa o książkach to tortura. Nażelowany, odpicowany, pies na baby. Nie pamięta imienia pierwszej dziewczyny. Było ich tyle, że sam się gubi i do faktu przyznaje. Wiecznie spóźniony. Gdy nie przychodzi na czas pewne jest, że go nie ma. Niepewne jest gdzie się znajduje bo materia, z której powstał jest wszędzie.
Arab Saudyjski, brzydkie określenie. Przyszły pracownik ambasady Arabii Saudyjskiej we Włoszech. Olewający, palący w nadmiarze, nie przywiązujący uwagi do higieny jamy gębowej. Znak szczególny opracowany po zwróceniu uwagi na stan uzębienia. Cieszy się ogólną sympatią. Brak wieści o ewentualnych wrogach.
Emerytowana Niemka. Ceni sobie naukę i zdobywanie nowych kompetencji. Podcina własną grzywkę co uniemożliwia jej późniejsze pozowanie do zdjęć. Przepłaca za wynajem mieszkania. Rachunki zdają się ją mało interesować. Ogłasza strajk w razie braku zmiany auli na cieplejszą. Mało szwabska, często się uśmiecha.
Inna Niemka w kwiecie wieku, bardzo niemiecka. Na oko rówieśniczka poprzedniej. Aktywna zawodowo. Załamuje ręce gdy brakuje jej włoskich słów, po cichu dodaje kwestie w języku ojczystym. Ma syna. Syn ma żonę. Niemka ma okulary od Diora i ciepły, długi sweter. Cała grupa chciałaby mieć taki sweter gdy jest zimno.
Izraelka z planem podjęcia studiów medycznych w Italii. Dwadzieścia lat skończyła całkiem niedawno. Leworęczna. Przywiozła do Perugii 3o kilogramów bagażu. Znaczną część stanowią ubrania. W Izraelu nie chodzi się w rajstopach, zwykła mawiać. Aktualnie przeziębiona.
Polak. Lewus. Pozwala sobie siedzieć koło Izraelki bo mu wygodnie pisać i vice versace. Korzysta z pożyczanej książki. Nie chce kupować bo mu się nie podoba. Lekko pretensjonalny. Częstuje cukierkami, lubi kawę, nie lubi zimna. Znaków szczególnych kilka ale dobrze kryje. Mimo obietnic, że nie będzie narzekał zdarza mu się włączyć tryb malkontenta. Zwłaszcza w kwestiach związanych z pogodą.

środa, 19 maja 2010

Włoska wycieczka: dwadzieścia na mapie

Przygotowuję kolejną podróż po mapie kulinarnej Italii. Tym razem pojedziemy do Abruzji i Molise. Uświadomiłem sobie, że jest pewna niedogodność na blogu w postaci braku mapy z zaznaczonymi regionami Italii. Oczywiście mapy są ogólnodostępne, sam jednak lubię mieć informacje na tacy podane. Serwuję więc mapę prosto z wikipedii.
Pozostawiam Was z obrazkiem, wracam do lektury.

żródło

PS Nie jestem ignorantem, odpuściłem jednak newsy prosto z Polski w ciągu ostatniego tygodnia. Dziś na stronie jednego z portali informacyjnych znalazłem dziesiątki informacji na temat powodzi. Nigdy mnie osobiście temat nie dotknął (jestem z wyżyny) i mimo, że nieposkromione żywioły bardziej mnie ekscytują niż smucą, nie ogarniam swoim małym rozumem dziesiątek osób, które straciły dach nad głową i majątek. Nawet nie próbuję, współczuję tylko i rozgrzewam się w połowie maja w Italii alkoholem. Zdanie zakrawa na żart. Prawda tym razem jednak aż tak zabawna nie jest więc proszę mi się nie śmiać, przynajmniej prosto w oczy. Zimno mi.

poniedziałek, 17 maja 2010

Prima comunione di Simone



na zdjęciach: zastawa, antipasti: (zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara) salami neapolitańskie, salceson, salami pikantne, mortadela, salami mediolańskie, surowe prosciutto, speck, domowa pasta z prawdziwkami, pasta ze śmietaną i kiełbaskami (salsicie), wołowina i jagnięcina, zestaw sałat, truskawki z gałką lodów waniliowych, tort komunijny, wypita kawa, amaro i limoncello, zbliżenie na amaro.

Pytanie za sto punktów - gdzie ja to wszystko zmieściłem?:P

piątek, 14 maja 2010

bo w szkole nigdy nie wie, o nie wie się


Przeżyłem wczoraj najciekawszą i najzabawniejszą lekcję w życiu. Fiorella, w otoczeniu grupy osób z połowy świata usadowionych w indywidualnych boksach ze słuchawkami i mikrofonami na głowach włączyła włoską piosenkę. Notowaliśmy frazy i usłyszane, rozpoznawane słowa. Kolejna runda to otrzymany tekst piosenki z lukami do wpisania brakujących wyrażeń. Następny odsłuch i test rozumienia przeczytanego tekstu. W piosence “ma twarz różową jak u dziecka”, na kartce do wyboru prawda/fałsz pytanie: czy kobieta, o której jest piosenka jest młoda?
La gran final – wspólne odśpiewanie! Fiorella rytmicznie poruszała dłonią w rytm utworu. W swoich białych oprawkach od Armaniego, beżowym płaszczyku i obcisłych jeansach wyglądała jak choreografka Britney Spears. Tak dobrze nie ruszaliśmy się zza naszych kokpitów, śpiewaliśmy za to pewnie podobnie czysto. Prawdziwe gwiazdy!
Weekend zapowiada się atrakcyjnie. Najpierw pięć godzin w pociągu z jedną przesiadką by niecałą dobę spędzić w Abruzji, prowincji l’Aquila (ta, z której pochodzi matka Madonny, sie czyta i oglonda, sie wie), w sobotę i niedzielę Lazio i Roma. Niedzielne święto upłynie pod znakiem białych wdzianek i dorastającej młodzieży. Pierwsza komunia w rodzinie, nie w kij dmuchał.
Liczę na dobre światło w weekend i niech nie pada. Dio fa bene mam nadzieję. Hasta la vista.

Włoska wycieczka: Lacjum

Zawiodłem się na opisie kuchni rzymskiej i regionu Lacjum w „Kulinaria Italia”. Kuchnia jest bardzo różnorodna, łączy wiele tradycji (papieska, biedoty, żydowska, rzymskie ucztowanie) to główny wniosek z lektury.


Lazio jest mi z całej Italii najbliższe. W tym regionie Włoch bywałem najczęściej i poznałem go najlepiej – od jeziora Bolsena do Cassino i terenów leżących przy Campanii. Sam Rzym, w kwestii kulinariów kojarzy mi się najbardziej ze sklepami i targami warzywno-owocowymi. Mercato na Campo di Fiori ale i wiele małych stoisk, na których oferowane są dary natury to wielkomiejski standard. Dużo jest także małych sklepów, czynnych do godzin wieczornych gdzie można nabyć drogą kupna-sprzedaży włoszczyznę i inne. Świeże zioła dodawane są w nich przez obsługę bezpłatnie przy końcowym ważeniu. Nie tyle brakuje mi w Polsce kultury warzywno-owocowej (w Warszawie robiłem zakupy na targu przy Hali Mirowskiej) co brakuje mi jej w Perugii. Duży targ jest w soboty. Dwa razy w tygodniu przyjeżdża dodatkowo samochód z zapasami chrupiących i strączkowych, na co dzień natomiast ograniczyć się trzeba do supermarketów. W „Kulinaria Italia” podobnie jak w przewodniku w ramach Lazio występuje duży opis Rzymu i mało wiadomości o regionie. Będzie o tym co jest.

Starożytny Rzym
Z zaciekawieniem przeczytałem podrozdział traktujący o starożytności. „(…) kultura kulinarna ludności znad Tybru była raczej skromna (…) w cesarstwie jedna trzecia obywateli była tak biedna, że władza musiała chronić ich przed śmiercią głodową”. Jednocześnie w innej warstwie społecznej pojawił się zwyczaj urządzania uczt suto zakrapianych winem. Do Rzymu sprowadzano więc rarytasy z najodleglejszych zakątków znanego w tamtych czasach świata. „Także kulinarny rozkład dnia przeciętnego Rzymianina był podobny do współczesnych zwyczajów śródziemnomorskich. Na śniadanie jadł on odrobinę jasnego chleba, który maczał w winie, a na obiad spożywał ser, cebulę, jaja i może trochę zimnego mięsa.” Ciekawy jest fakt, że w starożytnym Rzymie, w czynszowych mieszkaniach nie można było mieć palenisk w obawie przed pożarem, który mógłby strawić miasto. Zimne posiłki więc spożywano w mieszkaniach, ciepłe oferowały jadłodajnie.
„W I wieku n.e. na kulinarną scenę Rzymu wstąpił Marcus Gavius Apicius”. Nie zachował się do obecnych czasów oryginał opublikowanej przez Apicusa książki o kuchni starożytnych Rzymian, a szkoda. 
W temacie starożytnego Rzymu poruszany jest także inny interesujący wątek - fałszywych potraw, które spotkać można było na rzymskich stołach. Przypomniał mi się artykuł, z Gazety Wyborczej „Wasze ciała to wesołe miasteczka”, naprawdę polecam KLIK

Rzym słynie z gościnności, potwierdzenie tezy znalazłem w „Kulinaria Italia”. Z doświadczenia jednak wiem, że przy proszonych kolacjach nierzadko zdarza się otrzymać najtańszy w przygotowaniu posiłek. W prostej linii jest to przeniesienie starych zwyczajów z czasów, kiedy do pępka świata napływały masy pielgrzymów i turystów a Wieczne Miasto nie miało odpowiednich warunków do godnego noclegu i pożywienia dla wszystkich.


Wśród lokalnych rarytasów regionu Lazio wymienia się podroby. Kto nie próbował flaków po rzymsku ten nigdy dobrych flaków nie jadł. Jeden z przepisów na przygotowanie u Anoushki, dobry przepis! KLIK
Caprari w „Znane i nieznane dania kuchni włoskiej” pisze, że „okolice Rzymu, tzw. Agro Pontino, jeszcze w okresie międzywojennym stanowiły malaryczne bagna. Osuszone za czasów Mussoliniego, dziś słyną przede wszystkim z doskonałych karczochów. (…) Południowe regiony Lacjum to królestwo sadów oliwnych, z których uzyskuje się nadzwyczaj aromatyczną oliwę najczęściej o szmaragdowej barwie ze złotymi refleksami i o owocowym aromacie.”
Z rarytasów Caprari natomiast wymienia prawdziwą „ricotta Romana” „ tradycja każe, aby prawdziwa była przygotowana wyłącznie z mleka owiec hodowanych systemem bezstajennym na podrzymskich wzgórzach”.

Brakuje mi w rozdziale o Lazio w „Kulinaria Italia” lokalnych specjałów. Wymienionych jest za to kilka kulinarnych, lokalnych przepisów - na puntarelle z cykorii, odmiana catalogna podawanej z pesto (czosnek, sardele, ocet, oliwa z oliwek, sól i pieprz). Wspomniane są także brokuły broccoli romaneschi (dostępne na polskich targach i w większych marketach), które smaży się z czosnkiem i peperoncino bez uprzedniego gotowania oraz karczochy po rzymsku (z cytryną i miętą, czosnkiem i w oliwie).

Co do makaronów to podobno właśnie z Rzymu są przepisy na: spaghetti alla carbonara KLIK, bavette alla carrettiera (boczek/pancetta, tuńczyk, borowiki, czosnek), spaghetti all’amatriciana (boczek/pancetta, pomidory, peperoncino) i spaghetti alla puttanesca (sardele, czosnek, czarne oliwki, kapary, pomidorki).

Kuchnia papieska to osobny temat, który nie jest dostatecznie zgłębiony w „Kulinaria Italia”. Przybliżona jest sylwetka Bartolomeo Scappi’ego, kucharza za pontyfikatu aż siedmiu papieży i autora sześciotomowej książki kucharskiej o tytule Opera. Za mało jednak mam informacji na przekazywanie w świat.

Kuchnia żydowska w Rzymie także potraktowana jest raczej jako ciekawostka i zaczyn do poszukiwań. „W połowie XVI wieku papież Paweł IV (…) nakazał założenie getta w pobliżu Teatro di Marcello. Dzisiaj w tej nieco podupadłej dzielnicy mieszka około 100 żydowskich rodzin. Gotują jak zawsze, zgodnie z surowymi zasadami swojego wyznania: zakazane jest mięsa ze zwierząt nieprzeżuwających pokarmu, podobnie ryby bez płetw i łusek. Za nieczyste uważane są więc świnie, króliki, zające oraz wszelkie owoce morza. Dozwolone do spożycia zwierzęta muszą być zabite tradycyjnymi metodami, możliwie bezboleśnie, a przed zjedzeniem zupełnie pozbawione krwi.” W dzielnicy można rzeczywiście zaopatrzyć się w wyroby mięsne, mnie jednak zwykle ciągnie w tę okolicę, kiedy mam ochotę na pyszne ciastka.

W kwestii słodkich wypieków cornetti do kawy kupić można w każdym barze. Il bar bowiem nie spełnia tylko roli miejsca, w którym pije się alkohol we Włoszech. Kawę i ciastko, zimne napoje czy sok brzoskwiniowy z mlekiem można także śmiało zamawiać. Mało jest też w takich barach zapitych, wiecznie spragnionych piwa klientów i klientek. „We Włoszech bary często przyjmują rolę cukierni – i odwrotnie.”

„Współczesne Lacjum, z 48 tysiącami hektarów powierzchni upraw winorośli, z czego ponad 30 procent stanowią gatunki DOC, jeden z najważniejszych regionów upraw winorośli we Włoszech, stało się znane przede wszystkim dzięki swoim białym winom, które w przeważającej części tłoczone są z różnych kombinacji gatunków Malvasia i Trebbiano.” „Frascati. Najpopularniejsze wino w Wiecznym Mieście powstaje na stokach Colli Albani, na południe od Rzymu.” „Winnice na terena Lacjum zajmują prawie 60 tysięcy hektarów i produkują 515 tysięcy hektolitrów win DOC.”

Na ten moment tyle w kwestii centralnego regionu na mapie buta.

Jeszcze tylko kontynuacja wątku czekoladowego z Perugii, kolejne czekoladki artystów...
Picasso – wylana prosto do papilotki mleczna czekolada, w której na środku zatapia się małą ciemną kulkę. Groszek zawiera czerwoną, kandyzowaną czereśnię i ma alkoholowy aromat. Dodatek stanowią nieregularnie, grubo zmielone orzechy laskowe na wierzchu praliny.
Michelangelo – ciemna czekoladka o opływowym kształcie przypominającym Bazylikę Św. Piotra w Rzymie. Okrągłą odstawę stanowi gęsty, ciemny mus, na którym ułożony jest groszek z kandyzowaną, pomarańczową czereśnią we wnętrzu. Całość oblana ciemną czekoladą.

  
...i już mnie nie ma. Zamknięte, przynajmniej na czas weekendu. Przyjemności wiele!

poniedziałek, 10 maja 2010

Włoska wycieczka: Umbria

Wycieczkę po regionach włoskich zaczynam od Umbrii. Czekoladąmi pachniało mi w Perugii od początku i nos mnie nie zawiódł-jestem w mieście czekoladą płynącym. Wspomnę, że zacząłem codzienne wycieczki do sklepu ze słodkimi przysmakami. Zapoczątkowałem próbowanie pralin od Dante’go, który jest właściwie ciemną truflą w twardej skorupce obtoczoną w kakao, skrywającą miękki czekoladowy, gorzki środek. Picasso jest jaśniejszą praliną z ciemnym groszkiem i posypką czekoladową na wierzchu. Donatello lekko mnie przeraża-to mleczna, jasna czekoladka z warstwą dobrze zmielonych wiórek kokosowych. Przyjdzie czas i Donatella spróbować… a potem makaronu z kakao bo taki też oczy widziały. La Perugina najsłynniejsza we Włoszech fabryka czekolady (wykupiona przez Nestle) znajduje się także tutaj. Czekoladzie poświęcę jeszcze skromny akapit. Zanim to nastąpi…


Umbria to zielone serce Italii i jednocześnie region peryferyjny podpowiada przewodnik Pascala. Region graniczący z bogatszą i sławniejszą Toskanią, w którym nie ma wielkich aglomeracji. Większe i ciekawsze miasta to: Perugia, Asyż, Terni. Dla smakoszy przystankami mogą stać się: Norcia, Castelluccio i Torgiano. Położona centralnie na półwyspie Umbria nie ma dostępu do morza, na jej terenie jednak znajduje się największe w Italii Jezioro Trazymeńskie (Lago Trasimeno) o powierzchni 128 km 2. Osią regionu jest dolina Tybru.

Perugia, jak czytam w przewodniku „w starożytności była liczącym się ośrodkiem kultury etruskiej, a w średniowieczu ważną rezydencją papieży (…) Charakter miasta jest zdeterminowany przez zagranicznych studentów, których przyciąga Universita per Stranieri”. W mieście jest zabytkowe centrum na wzgórzu i nowe dzielnice, położone niżej. Mój skromny pokój znajduje się na wzgórzu, od jednego z najładniejszych deptaków jakie widziałem Corso Vannucci dzieli mnie kilometr. Mógłbym teraz o zabytkach ale to nie temat blogu.

Sezonowość kuchni włoskiej niezależna jest od regionu, w każdym jednak występują lokalne rarytasy. Do takich zaliczyć można w Umbrii wyroby mięsne z Norcii. Miasto cieszy się taką renomą związaną z ubojem i przygotowaniem mięsiw, że słowo norcino oznacza zarówno mieszkańca miasta jak i rzeźnika. Świetny smak mięsa przypisuje się zdrowemu odżywianiu zwierząt żołędziami, kukurydzą i zbożem a także tutejszym norcini. Próbowałem w delikatesach kiełbasy z dzika i rzeczywiście jak to się obecnie mówi, wymiata.

W Norcii kupić można także umbryjskie trufle, szczególnie słynie z czarnych. O tyle kolor trufli jest ważny, że białe podawać można tylko na surowo, czarne zaś nawet po podgrzaniu zachowują swój smak i aromat. Spóźniłem się na sezon truflowy, który trwa od listopada/grudnia (w zależności od odmiany) do 15 marca. Było mi dane próbować świeżych trufli w sezonie więc wiem co tracę. W delikatesach miałem za to przygodę z ulubionym pecorino, tym razem wersja z truflami. Młody był to ser-miękki i delikatny z lekkim truflowym aromatem. Szkoda, że nie mogę sobie na niego pozwolić częściej, studencki żywot.

Podczas sobotnich zakupów zwróciłem uwagę na polecaną w „Kulinaria Italia” soczewicę. Na półce stały półkilogramowe worki z ciemnozieloną, drobną zawartością. Lenticchie di Castalluccio to podobno najbardziej znana soczewica Włoch. Ze względu na mały obszar upraw trafia do sprzedaży jej jednak niewiele (posiada znak DOC).

Umbria słynie również z uprawy orkiszu, który oddał prym pierwszeństwa pszenicy. Ze względu na wysokie wartości odżywcze wraca jednak do łask. „Zawartość egzogennych aminokwasów, koniecznych do życia białkowych składników, jest w orkiszu wyższa niż w innych gatunkach pszenicy. Poza tym dostarcza on więcej witamin i mikroelementów. Orkisz zawiera również sporą zawartość kwasu krzemowego, zapewniającego nie tylko ładną skórę i lśniące włosy, lecz poprawiającego także rzekomo sprawność intelektualną”. Wyrzuciłbym z ostatniego zdania „rzekomo”, byłoby prosprzedażowo.

Największe jezioro zobowiązuje. W Umbrii zaopatrzyć się można w ryby słodkowodne. „Występują tu płocie, węgorze, okonie, pstrągi, kiełbie, brzany, sielawy, liny – i rzekomo najgrubsze karpie na południe od Alp.” Sprawdzę, a jakże. W soboty organizowany jest na drugim końcu miasta targ, pewnie tam znajdę lokalne nieprzetworzone ryby.

Ciocciolata a Perugia! Corocznie, od kilkunastu lat w październiku w Perugii organizowane jest święto czekolady o nazwie Eurochocolate. Przyciąga ono rzesze turystów spragnionych kakaowych uciech. Youtube pokazuje jak można się bawić w słodkim otoczeniu. Dużym powodzeniem cieszą się w mieście pasticcerie, w których oferowane są ciastka i ręczne przygotowane wyroby z czekolady. Na Corso Vannuci znajduje się kawiarnia oferująca praliny i domowe ciasta, której historia sięga 1860 roku.

O winach w słowach kilku. W 1974 roku otwarto w majątku rodziny Lungarotti, we wsi Torgiano muzeum wina gdzie odbyć można historyczną podróż przez świat win. Szczególna uwaga poświęcona jest „umbryjskiej kulturze wina: muzeum posiada prócz wczesnych świadectw kultury winnej latorośli w regionie także imponujący zbiór antycznych oraz nowożytnych pojemników na wino.” Wśród umbryjskich win 2/3 produkcji win DOC stanowi białe Orvieto. „Najbardziej renomowanym winem Umbrii jest Torgiano Riserva”.

U Małgorzaty Caprari w „Znane i nieznane dania kuchni włoskiej”znalazłem kilka ciekawych przepisów kulinarnych z regionu. Warunki mam na chwilę obecną średnie na porządne gotowanie i pieczenie więc zachowam receptury na lepsze czasy. 

Następny przystanek robimy po sąsiedzku w Lazio?

* korzystałem z książek: Włochy praktyczny przewodnik, Pascal, Bielsko-Biała 2009, Kulinaria Italia, h.f. ullmann fk Wydawnictwo Oleksiejuk, printed in China 2008, Znane i nieznane dania kuchni włoskiej, Caprari Małgorzata, KDC, Warszawa 2009. Przepraszam, w bibliografiach nigdy nie byłem dobry i wybitnie nie przykładam się do tematu.

niedziela, 9 maja 2010

chińska kolacja


Dwudziestodwuletni Chińczycy potrafią być nad wyraz mili i pomocni. Jestem po wspaniałej kolacji (i męczącym czterogodzinnym spacerze). Xin, poproszony o przygotowania potrawy na sposób chiński zaprosił mnie do wspólnego gotowania.
Bakłażan na ostro by Xin
3 łyżki oleju
1 duży bakłażan
2 ząbki czosnku
1,5 łyżki pasty chilli&garlic, łyżka oleju
pół garści suszonych krewetek
szczypior
glutaminian sodu (punkt zapalny ale jadłem)
Bakłażan pokrojony w dużą kostkę podsmażony został na oleju arachidowym. Zmiażdżone i pokrojone ząbki czosnku dodaliśmy po chwili. Całość smażyła się około 4-5 minut, do czasu kiedy bakłażan zmiękł. Jarzyna przełożona została na osobny talerz. Na patelni rozgrzaliśmy olej dodając do niego pastę z chilii i czosnku, następnie suszone krewetki i pokrojony szczypiorek. Zaskwierczało i można było z powrotem wrzucić bakłażana mieszając składniki dokładnie. Na koniec odrobina glutaminianu sodu (bez obrazy, przynajmniej używający zupek chińskich). Ryż, podawany osobno został ugotowany w elektrycznym naczyniu a’la szybkowar.
Odwdzięczę się włoską kolacją. Pokarzę co jadam gdy jestem w Polsce.

na stopniu etruskiego muru usiadła i płakała


To było mocne uderzenie. Zdarza mi się, że muzyka rezonuje w środku i przechodzi w ciarki na plecach, przeszywa jak mówię. Bywa też tak, że skrapla się w kilku słonych pod powieką łzach.
Zaczęło się obok Fontany Maggiore gdy przez szum tryskającej wody zaczął przebijać akordeon. Skierowałem się w stronę melodii od razu, by usłyszeć z bliska jeden z ulubionych instrumentów. Siadłem na stopniu jak zaczarowany. Spotkałem dziś akordeonistę, słyszałem dziś muzykę najpiękniejszą. Zręczne palce skakały po klawiszach z szybkością najlepszego wirtuoza. Cały był muzyką. Od czubków swoich czarnych, brudnych butów po koniec dredów na wysokości pasa. Od zdartych na piętach skórzanych glanów po wytarty melonik. Siadłem i słone prądy napłynęły do oczu. Wiele razy słyszałem akordeon. Na trendy imprezach w trendy barze ze ścianą wyłożoną butelkami podświetlonymi na różowo, koncertach większych i małych, na ulicach i w tramwajach. Ten akordeon był inny. Wychudzony chłopak był muzyką. Intensywność z jaką wydmuchiwał z instrumentu kolejne nuty zatrzymała prócz mnie kilka innych osób. Ekspresja z jaką grał i kwadratowe ruchy ciała obok płynnego falowania instrumentu przyśni mi się. Mam nadzieję.

sobota, 8 maja 2010

gwar i rwetes

W centrum gwarno. Wróciłem z wieczornego spaceru, nie mam ochoty na wieczorno-nocne szaleństwa. Pod barem jednym i drugim, trzecim i kolejnym całe hordy rozweselonych włoskich gęb z kuflami piw w rękach. Giovanni i Carla, Alessandro e Gianni, Max e Chiara, Luisa, Paola-wszyscy przyszli dobrze się  bawić i korzystać z sobotniego luzu. Pod ciemnym niebem wesoło, pachnie pizzą, kebabem. Drobne krople zaczęły padać na włosy połyskujące od żelu i brylantyny. Schowała się więc wesoła paczka pod arkadami etruskich murów i budynków. Włoska gorączka sobotniej nocy.

piątek, 7 maja 2010

Sprawunki i inne zobowiązania



Obwieszczenie pierwsze:

Nie było mnie chwilę, zgodnie z planem i wbrew wybuchającym wulkanom (Iceland, we told you to send us cash, not ash!) jestem gdzie być miałem. Po ogarnięciu niezbędnych do egzystencji spraw jak wynajmowane kąty, jedzenie i picie, po zaspokojeniu innych potrzeb (utrzymanie odpowiedniego poziomu kofeiny we krwi na przykład) jestem. Jestem i zobowiązuję się do wprowadzenia w życie pomysłu, który chodził mi po głowie całe dwa tygodnie. O co chodzi?

Rozchodzi się o to, że Italią i kuchnią włoską interesuję się długo. Ze względu jednak na pracę, która jest wymówką dostępną na podorędziu nie przysiadałem do zgłębiania tajemnic kulinarnych Półwyspu Apenińskiego z odpowiednią atencją. Do teraz. Aktualnie bowiem pracy (zgodnie z planem) nie mam. Mogę się więc poświęcać albo inaczej - oddawać przyjemnościom. Do takich należy oczywiście próbowanie, gotowanie i pieczenie, zdobywanie wiedzy także. Postaram się zrobić w oparciu o książki, które swoimi wątłymi mięśniami dźwigałem do Perugii przegląd włoskiej kuchni regionalnej. Palec pod budkę, bo za minutkę... zacznę w kolejnym tygodniu. W Italii w piątek niczego się nie zaczyna. Przesądny nie jestem, płynę z nurtem tutejszego życia.

Obwieszczenie drugie:
Popełniłem przed ostatnim świętem Sylwestra mail do autorki "la nonna la cucina la vita". Otrzymałem ostatnio odpowiedź. Larissa Bertonasco Polskę lubi, była nawet kilkukrotnie i pisze, że przypomina jej (somehow) Polskę. Z grzeczności nie zapytam pod jakimi względami. Może macie jakieś pomysły?
Najważniejsza informacja to zapowiedź nowej książki: "La cucina verde. Die schönsten italienischen Gemüserezepte". Za niemieckim nie przepadam, uczyłem się jednak i co nie co rozumiem. Wprawdzie propozycji otrzymania książki nie mam, będę jednak chciał ją kupić.

Obwieszczenie trzecie:
Od momentu dla mnie ważnego prowadzę konkurencyjny blog. Dla lubiących nie tylko przepisy ale i wesołą bazgraninę z lekkim zadęciem: www.kosztmiernoty.wordpress.com [red.: nieaktualne; na Aromatycznym występują wyimki z blogu - tag: koszt miernoty]
 
FINITO

czwartek, 6 maja 2010

24 godziny


Jadąc do Perugii myślałem, że wszystko się jakoś ułoży. Ułożyło się jakoś czyli szybko. Z życia wariata:
Wysłany z lotniska w Warszawie na portalu dla podróżników mail przyniósł skutek – odezwała się Olga, miła Polka studiująca w Perugii. Wskazała hostel i opisała drogę do celu. Mini-metro, które wygląda jak kolejka górska na szynach lub jedna z wielu dziwnych maszyn sunących slalomem po torach w wesołym miasteczku, potem winda strachów. Ot, cała droga do centrum miasta. Dotarłem do celu podróży na godzinę 21:30, błądząc wcześniej chwilę. Hostel przyjazny, łóżka niczego sobie, inni lokatorzy różni więc aparat i komputer zostawiłem w depozycie i… wybrałem się na domową imprezę. Nic to, że chwilę wcześniej resztką sił dźwigałem dwadzieścia dziewięć kilogramów bagażu, Olga i mieszkający w Perugii przyjaciele to przecież kopalnia wiedzy, pomyślałem. Nie było pudła. Sześć osób w akademiku, piw i win odpowiednio więcej. Towarzystwo płciowo mieszane łączące się w bólach byle najmniejszych (większych nie ma) wymagań stawianych przez wykładowców na uniwersytetach. Po odbiorze istotnych informacji udałem się na zasłużony nocleg. Więc, co można zrobić przez dwadzieścia cztery godziny w obcym mieście? Ano można:
- zapisać się na opłacony wcześniej kurs językowy. Próbowałem wyjaśnić w banku, na prośbę pani z sekretariatu kwestię pieniędzy które nie dotarły na rachunek odbiorcy przez dwa tygodnie. Okazało się, że signore w garniturze w otoczeniu wszystkich przynależnych placówce bankowej urządzeń potrafi zrobić kopię dowodu wpłaty i umówić się z uczelnią, że wyjaśni sprawę. Complicato! to kwestia garniturowca
- wysłuchać dwóch lekcji języka coraz bliższego, zadziwić się po raz kolejny innością życia i pracy w Italii
- polubić młodego Anglika, wesołego Libańczyka, w kwiecie wieku Niemkę i łysiejącego Australijczyka, inną Niemkę i dziewczynę z Izraela. Znielubić: troje Chińczyków i Koreańczyka. Krótko – poznać grupę językową. Dam sobie czas na obserwacje charakterologicznego tygla
- wyrobić kartę na stołówkę uniwersytecką. Liczę na uniesienia podniebienia. Zdarza mi się przeliczać
- odwiedzić bibliotekę, uniwersytet, informację turystyczną, pizzerię, kilka barów kawowych, punktów widokowych, lodziarnię
- finalmente: znaleźć pokój, sfinalizować umowę najmu. Misja uwieńczona sukcesem. Właśnie piszę z mojego nowego lokum z bezprzewodowym dostępem do wirtualnego świata. Wprawdzie z jednym garnkiem i patelnią, biorąc pod uwagę mojego nowego chińskiego kolegę z pokoju obok może być ciężko, znajdzie się jednak rozwiązanie i na tę kwestię. W Warszawie miałem cztery własne garnki tylko dla siebie plus patelnię, wok i bistecchierę. Na via delle Clarisse mam garnek o dziwnym kształcie, dwupalnikową kuchenkę, kolegę o imieniu Xin /szin/ i dwa biurka do własnej dyspozycji. Mam także w pokoju okno z widokiem na wielkie drzewo, za którym rozciąga się wspaniały widok na dolinę i pofałdowania terenu w oddali. O tym już innym razem.
Lazio i Umbria soczyście zielone, nim panujący kolor zmieni się na słomkowy będę cieszył się latem. Lubię planować, to takie niewłoskie.

przekaz z chmur

Niebo na wysokości przelotowej jak mleczna zupa lub dobrze ubita śmietana mieszana z płynną, białą czekoladą. Pyszne!

środa, 5 maja 2010

rozsypka


Na zegarze wybiła kolejna północ a mi ciągle wydaje się, że jestem w totalnej rozsypce. Kończę się pakować chociaż mam wrażenie, że i tak o najbardziej przydatnych rzeczach zapomniałem. Nie mam wprawy w pakowaniu na kilkumiesięczne wyjazdy.
Nie mam (jeszcze) dokąd jechać. Dwie osoby z couch surfing odmówiły współpracy. Napisałem więc dzisiaj do chłopaka, który udzielił miło i konkretnie wskazówek w temacie pokoi do wynajęcia w Perugii. Odpowiedzi czekam, ostatecznie sprawdziłem adresy kilku hosteli. W tak zwanym międzyczasie czyli jutro rano, przed samym wylotem, spodziewam się telefonu z informacją czy będzie możliwe obejrzenie wieczorem pokoju do wynajęcia. Mapy google podpowiadają, że z mieszkania na uniwersytet droga pieszo zajmuje 20 minut. Już sobie wyobrażam zielone uliczki, które prowadzą codziennie do wiedzy. Ogłoszenie znalazłem w internecie, zdjęcie wprawdzie zaburza moją wolność wyznania ale w przemeblowaniach jestem całkiem niezły.
Kilka godzin snu i czas na wycieczkę. Dopiję herbatę, upchnę klika dodatków i mogę iść spać. W końcu magnolie już przekwitły.

sobota, 1 maja 2010

bezrobocie

Otworzyłem szybko oczy pierwszego dnia swojego bezrobocia i stwierdziłem, że trzeba brać się do roboty. Koniec przeprowadzki czeka.