wtorek, 29 czerwca 2010

przechodniu spocznij sobie


Dni podczas upałów zwalniają tempo. To jedna z przyczyn, dla których nie przeniosłem się na kolejne dwa miesiące nauki włoskiego do Reggio di Calabria. Słońce nie sprzyja. Wielkie pakowanie dobytku nastąpiło jednak wczoraj. Zostałem z bagażem podręcznym, który zabieram na krótkie wakacje. Metą, po powrocie w kolejnym tygodniu będzie mieszkanie, które wynająłem. Zakochałem się w nowej dzielnicy od pierwszego wejrzenia. Pięćset metrów od pokoju jest ogromny park. Największy w jakim w życiu byłem. Babcia powtarza “w dupie byłeś, gówno widziałeś”. Co za logika wywodu! (Gdy przypominam wypowiedź zapiera się, że nic TAKIEGO nigdy nie mówiła. Stosuję w tej sytuacji taktykę powtarzania hasła aż doprowadzę Stefcię do łez śmiechu i przyzna mi rację. Nigdy z przymusu nie kupowałem “Małej książki o kupie”.) Widziałem kilka parków babciu! TEN był największy. Prócz boisk do rugby, koszykówki, baseballu, ramp dla łyżworolkarzy i rolkarek, miejsca przeznaczonego na akrobacje rowerowe można opalać się, biegać, korzystać z barów i odpoczywać. Już mi zielono. W niewielkiej odległości umiejscowiony będzie także pępek wydarzeń związanych z Umbria Jazz. Nie mogłem trafić lepiej.
Dzisiaj ostatnie zajęcia  na uniwersytecie i pożegnanie szalonej trupy. Panuje radość chociaż u większości wyjeżdżających tłumiony smutek.
Zadowolony jestem z czasu spędzonego w Perugii. Przyjechałem jako mim. Po dwóch miesiącach potrafię mówić. Za dwa tygodnie obchodził będę pierwszą rocznicę pierwszej lekcji języka. Dobry mim to martwy mim, nie szkoliłem talentu długo.

piątek, 25 czerwca 2010

ostra wakacyjna jazda


Życie zwalnia tempo w ostatnich dniach. Dla kogo ostatnich dla tych ostatnich. Kończy się dwumiesięczny kurs, w którym miałem szczęście uczestniczyć, większość moich aktualnych kolegów i koleżanek wyjeżdża. Poznałem trochę historii i osób, nauczyłem się od nich wiele. “Michał” po hebrajsku piszę z zamkniętymi oczami, prawie. Baletmistrze ze Stuttgartu, wojskowe koszary młodej Izraelki czy opowieści koreańskiego księdza zostają ze mną.
Ławy uniwersyteckie najbardziej oblegane są w lipcu i sierpniu, aktualnie uczelnia szykuje się na najazd obcokrajowców. Osobiście szykuję się na powtórkę z rozrywki. Mały test w poniedziałek rano i kolejny poziom językowy. Nastawiam się też na niedalekie celebracje różnego typu, zbieram więc siły. Plan jazdy napięty chociaż zadbałem o odpowiednią dawkę odpoczynku przy każdym punkcie z rozkładu jazdy:
Wyjazd na wieś. Nowa znajomość, która do tej pory przechodziła fazę wirtualną. Obwąchamy się, pogadamy, napijemy się wina i dobrze zjemy. Ot, weekend z dwoma kotami w tle.
Test, który wypada mi zaliczyć.
Omówienie testu, pamiątkowe zdjęcie z grupą majowo-czerwcową.
Przeprowadzka. Wolę myśleć o przyjemniejszych pracach niż przewożenie pięćdziesięciu kilogramów bagażu. Nie wliczam zapasu win.
Moje drobne święto, które spędzę w górzystym mieście kojarzącym mi się z Aspen. W Aspen nigdy nie byłem.
Kilka dni na łonie (MYMłonie) natury z dala od cywilizacji pomijając komputer bez dostępu do internetu i telewizor.
Nowy kurs językowy, uniwersyteckie znajomości… ale to już lipiec z Umbria Jazz w przerwach między lekcjami.
Chciałbym napisać do lipca cztery listy, dwa prawie limeryki, zadbać o dobrą strawę i lekturę. Już czuję się zmęczony a ledwie wymieniłem co następuje. Pomyśleć, że narzekałem podczas pracowitych lat. Nie wiem w końcu jak to było z tą przypowieścią – miało być siedem lat suchych a potem siedem lat mokrych? Biorąc pod uwagę ostatnie siedem lat, kiedy zarabiałem w ciągłym skupieniu i teraźniejszą wieczną ochotę na wino – aktualnie znajduję się w latach suchych!!! Bez dwóch zdań.
PS Widzę w statystykach odwiedzin, że ilość komentarzy jest odwrotnie proporcjonalna do ilości komentarzy. Nie zrażam się. Pamiętliwy nawet nie jestem, ALE (podczas czytania w myślach akcentowanie jest równie ważne) ku pamięci – lista postów, które chcę zamieścić: wystawa Hoppera, klub jamajski, warsztaty pracy twórczej w Italii, ostatnia wieczerza ze studentami, morderstwo wielkie prawie pod mym domem.

wierzę

Za kilka lat, kiedy wszyscy poza mną będą myśleć, że jestem stary otworzę koszt miernoty i zobaczę jak dobrze się bawiłem dusznego, czerwcowego wieczoru w Perugii.

środa, 23 czerwca 2010

Włoska wycieczka: Toskania

Zagęszczenie miast będących skarbnicami sztuki jest największe na świecie. Toskania to także kolebka wielkich artystów renesansu (Leonardo da (z) Vinci, Michał Anioł). Czy można udać się na półwycieczkę? W Internecie wszystko jest możliwe.

Do najważniejszych miast regionu zalicza się stolicę – Florencję, jak również Pizę, Sienę, Arezzo czy Lukkę. Winiarzy przyciąga Montepulciano i obszar produkcji Chianti Classico - historyczne centrum Toskanii między Florencją a Sieną.



Lubię czytać zdania zgodne z prawdą. Na przykład, że tradycyjna regionalna kuchnia była kuchnią ludzi biednych, że wykorzystywanie czerstwego chleba (w zupach) wcale nie jest przypadkiem. Nie lubię jednak gdy wciska się, że „we Florencji luksusem jest już piękny kawałek mięsa”. Nie ma mojej zgody na mitologizację życia. Dostaje się być może zupę w glinianych miseczkach, z pewnością jednak żądza pieniądza i nastawienie na turystyczny kapitał bardzo zmieniły kulturę jedzenia. Niestety.

Małgorzata Caprari pisze, że „należałoby zacząć (pisać) o samych Toskańczykach, którzy swoje korzenie wyprowadzają od starożytnych Etrusków. Lud w dolinie Arna zawsze zaliczał się do najbardziej pracowitych, trzeźwo myślących i oszczędnych. (…) Ponieważ przygotowanie ciepłej i pożywnej zupy było mniej kosztowne niż opał do ogrzania domu, stąd w tradycji kuchni toskańskiej nie brak sycących i gęstych zup o konsystencji naszego bigosu, które wystarczały za cały posiłek.” Pokrętna logika. Skłodowska w paryskiej mansardzie przykrywała się ubraniami i krzesłami (biografia autorstwa córki), będę wierzył więc że florentczycy wybierali zawiesiste zupy bo nie stać ich było na opał...

W Kulinaria Italia czytam, że w Toskanii szczególnym powodzeniem cieszy się chleb. Większym nawet niż makaron. Pane sciocco (senza sale) stanowi tradycyjny wypiek. Podczas swojej wyprawy do Florencji kupiłem chleb „miejski”, soli rzeczywiście nie było, zastąpiono ją piwem. Z tradycyjnie niesolonymi chlebami spotkałem się także w innych lokalizacjach na Półwyspie. Słyszałem nawet opowieść, w której pojawiała się danina solna i postać papieża. Źródło potrzebne od zaraz bo ma pamięć zawodzi. „(…) typowym dla rejonów wiejskich zwyczajem było rozpalanie raz w tygodniu ognia w wielkim, wolno stojącym piecu, by wypiec chleb dla całej wsi, podczas gdy rodziny w miastach zanosiły wyrobione ciasto chlebowe do piekarza. Wynagrodzenie za tę usługę, z której nie można było przecież zrezygnować, ustalane było nawet ustawowo. (…) Chleb towarzyszy Toskańczykom przez cały dzień.” Chleb, obok wina, owoców, parmezanu czy oliwy zdaje się być stale obecny na włoskich stołach, nie tylko w Toskanii.



Podążam za rozkładem jazdy wskazanym w książkach, będzie więc krótko o płynnym, włoskim złocie. Oliwa


Według mitu Atena rozkazała Matce Ziemi, by ta wydała na świat nieznane drzewo o niezwykłych w właściwościach. W ten sposób narodziło się drzewo oliwne. Wszystko przez zakład z Posejdonem o panowanie nad Attyką. W uczonych książkach jest także napisane, że „drzewo oliwne pochodzi z terenów położonych między Pamirem a Turkiestanem. Stamtąd rozprzestrzeniło się ono przed pięcioma tysiącami lat na cały obszar śródziemnomorski i wpłynęło nie tylko na zwyczaje kulinarne osiadłych tutaj ludów, ale także stało się przedmiotem kultu w wielu regionach. (…)
W cesarskim Rzymie powstał cały przemysł oparty na oliwie. Utworzona dla niej nawet osobną giełdę towarową, arca olearia, be scentralizować świetnie prosperujący handel. (…) Regularne żucie listka drzewa oliwnego wzmacniało dziąsła i zachowywało nieskazitelną biel zębów.” O sukcesach i porażkach związanych z nowymi listkami „whitebalance” doniosę wkrótce.
Już w IV wieku n.e. w Toskanii właściciele gajów oliwnych zawezwani zostali do powiększania plantacji. Do sukcesu na polu produkcji oliwy w regionie przyłożyli się także później Medyceusze, którzy odstąpili część posiadanych, zalesionych terenów z przeznaczeniem na gaje oliwne. Importowane głównie z Apulii i Kampanii zielone, płynne złoto stało się wizytówką regionu (najpopularniejsze gatunki: Frantioio, Leccino, Maraiolo, Pendolino). „Cechy charakterystyczne gotowej już oliwy z oliwek zależne są głównie od klimatu i okresu zbioru owoców. Oliwa pochodząca z łagodnych, położonych najczęściej nad morzem stref klimatycznych, jak na przykład wokół Lukki czy Grosseto, smakuje delikatniej, a typowy posmak ziemi nie jest tak wyraźnie odczuwalny. Na terenach pagórkowatych i na przedgórzu Apeninów, gdzie temperatury są niższe, oliwki nie osiągają już takiego stopnia dojrzałości. Tłoczy się z nich aromatyczną, owocową oliwę o korzennym, lekko gorzkawym posmaku, który jest jednak wyważony i dojrzały. (…) Jakość oliwy z oliwek określa się według zawartości wolnych kwasów tłuszczowych. Zawartość kwasów w olio d’oliva extra vergine nie może przekraczać jednego procenta.” Sezon zbioru oliwek przypada na listopad - połowę grudnia. Szybko zebrane owoce przewozi się do olejarni (grozi im utlenianie i fermentacja). Tradycyjna metoda uzyskiwania oliwy to rozgniatanie przez granitowe żarna owoców, mieszanie i tłoczenie.

Od kilku lat mam dostęp do wiejskiej oliwy z Lazio. Przy najbliższej okazji dokładnie wypytam jak przebiega proces produkcji we wsi wesołej.

Na koniec części pierwszej w kwestii mojego ulubionego sera słów kilka.
Pecorino produkuje się w całej Italii, w Toskanii jak czytam nazywa się go cacio. „(…) dostępny jest w różnych stopniach dojrzewania. Najmłodszy trafia na rynek już po 2-4 tygodniach, średniodojrzały potrzebuje na to 2 miesięcy. Stary ser pecorino, którego można używać zamiennie z parmezanem jako tarty ser, dojrzewa przez pół roku, często i dłużej. (…) wytwarzany jest od grudnia do sierpnia. Najpierw do pełnego owczego mleka dolewa się podpuszczkę. Po półgodzinie mleko się ścina i można rozpocząć odciskanie sernika. Podobna do twarogu masa może teraz odpocząć w ciepłym miejscu, zanim napełni się nią formy. Młody ser musi być codziennie ręcznie solony i odwracany, aby mogła wytworzyć się skórka. W niektórych regionach naciera się ją koncentratem pomidorowym, co sprawia, że przybiera przejrzystą pomarańczową barwę. Inne metody polegają na zabarwieniu skórki na szaro za pomocą węgla spożywczego lub na lekki brązowy kolor - ostatni wymieniony odcień uzyskuje się przez ułożenie gomółek dojrzewającego sera na liściach orzecha. (…) Wyjątkowym specjałem jest marzolino, mały pecorino w kształcie jaja, wytwarzany z pierwszego wiosennego mleka – najczęściej w marcu, o czym świadczy jego nazwa.”
 

Skubnę zaraz kawałek świeżego sera. Silnej woli ciężko na obczyźnie.


* korzystałem z książek: Włochy praktyczny przewodnik, Pascal, Bielsko-Biała 2009, Kulinaria Italia, h.f. ullmann fk Wydawnictwo Oleksiejuk, printed in China 2008, Znane i nieznane dania kuchni włoskiej, Caprari Małgorzata, KDC, Warszawa 2009. Przepraszam, w bibliografiach nigdy nie byłem dobry i wybitnie nie przykładam się do tematu.

może się zdarzyć


Polka z urodzenia, Obywatelka Świata z wyboru. Z przeszło sześćdziesięcioma wiosnami spaceruje ulicami Budapesztu w towarzystwie Francuskiego Kochanka (w domyśle żona + troje dzieci). Kochanek lat czterdzieści cztery myśli na głos i z przejęciem:
- Wiesz, nigdy w życiu nie szło mi się z kimś tak dobrze krok w krok
- Jaki jesteś biedny – pomyślała szukając słów odpowiedzi.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

rozdział kolejny


… w którym Xin okazuje się nieroztropnym bohaterem-współlokatorem.
Dym to łagodne określenie na kłęby czarnej mgły w kuchni, którą w wyniku nierozwagi i spalenia MOJEJ kafetiery przyszło mi dzisiaj oglądać. Machanie ręcznikiem w stronę okna to do prawdy ciekawe urozmaicenie wieczoru. Ćwiczeń fizycznych nie ma końca w realnym życiu, którego nie prowadzę. Oglądanie filmów w (s)pokoju nie rozbudza bynajmniej mięśni, a szkoda.
Z przerażeniem widzę, że ruchomych obrazów na długie, zimne wieczory mam coraz mniej. Zrobi się ciepło albo będzie wojna! Nie wiem jeszcze komu ją wytoczę. Mówi się tutaj “fa bel tempo”, może temu lub tej, która za tę pogodę odpowiada? (Pogodynce?)
W ostatni weekend zapadła pewna zapadnia. Po dzikich wizjach wyjazdu na południe (prawie do Afryki – Reggio di Calabria), zdecydowałem się ostatecznie zostać w Umbrii kolejne dwa miesiące. Znaczy to całkiem wiele. Planuję kontynuować swój dziennik podróży jak i naukę języka. Liczę na trafność powiedzenia, że jest czas, gdy trzeba inwestować, by potem odcinać kupony. Niestety powiedzenie nie trzyma się w tej chwili mej zawodnej pamięci. Zbieram w Italii swoje dziesięć tysięcy godzin na konto przyszłych sukcesów panie Gladwell! Rezygnacja z wynajmu dotychczasowego pokoju przekłada się na niedaleką wizję przeprowadzki. Przewrażliwiona właścicielka nie jest mi do szczęścia potrzebna, nie będziemy się więcej musieli oglądać. Zamieszkam w innej części miasta, bardziej oddalonej od uczelni. Nie dalej jak wczoraj ustaliłem szczegóły nowej współpracy. Zielono mi będzie, czekają mnie także w lipcu i sierpniu autobusowe wycieczki. Latem można poczuć wiatr we włosach nawet w publicznych środkach transportu. Nie wspomnę ani słowem o tym, co jeszcze w wysokich temperaturach można poczuć w autobusach, koncentruję się na pozytywach zmian. Planuję relaks w pierwszych dniach lipca w związku z wizją wakacji na uczelni. Przez kilka dni będę daleko od wi-fi, blisko zaś natury (i leków przeciwhistaminowych). W to mi graj życie!
Nowy zeszyt do włoskiego ma kartki z papieru z recyklingu. Na kremowych stronach występują w ilościach znacznych pomarańczowe, horyzontalnie wymalowane linie. Miękka, beżowa okładka z recyklingu wyrobów skórzanych jest miła w dotyku. Gramatyka ma porządną oprawę.

niedziela, 20 czerwca 2010

(s)prawa reportera


Brak samochodu w Italii skutecznie uniemożliwia poznanie wielu ciekawych miejsc na kulinarnej mapie Włoch. Zostają do dyspozycji samochody znajomych. “Gitana” to ładnie urządzona restauracjo-pizzeria znajdująca się 20 km na północny wschód od Perugii. Wystrój raczej nowoczesny chociaż bez zbędnych plastikowych detali, które królują obecnie na salonach. Ze zbędnym za to telewizorem na ścianie. Piłka rules!, i wszystko jasne. Antipasti ciekawe chociaż lekka kuchnia fusion = la cucina italiana + fast-food. Obok smażonych w głębokim tłuszczu nadziewanych oliwek czy małych mozzarelli leżały smażone w głębokim tłuszczu frytki. Więcej koszmarków nie pamiętam, za wszystkie kucharz powinien przeprosić. Jego wina! Zamówiłem pizzę po olbrzymiej porcji przekąsek. Nie przeszkadzały mi jednak antipasti w zaglądaniu widelcem to talerzy kolegów. Co ważne – im także mój widelec nie przeszkadzał. Próbowałem pasty w sosie z wódką, tortellini z mięsem i kawałkami kiełbasek w białym, gęstym, śmietanowym sosie, a także cielęciny i jagnięciny z grilla dobrze skropionych cytryną. Na moim talerzu uśmiechało się bardzo cienkie ciasto pizzy z sosem pomidorowym, mozzarellą i prosciutto, grubo obsypane rucolą. Szybko przestało się uśmiechać. Było pysznie i przyjemnie.
Z Perugii, dla “kosztu miernoty” pisałem
Ja

czwartek, 17 czerwca 2010

moda senza Trocadero


Z modą jest jak z urodą, myślę. Występuje na rynku taka różnorodność, że można nas ludzi podzielić jedynie na rasy, ewentualnie kolory. Żadne bardziej szczegółowe kalkulacje nie wchodzą w grę. Kultura chciała, że najbardziej „cenne” czy może „chodliwe” są jasne umaszczenia. Węszę i w tym temacie dużą dozę sezonowości. Sam zaliczam się do typu białego wpadającego w róż. Biały-kość słoniowa i oliwkowy to moje ulubione.
Trudno napisać jakie trendy w modzie włoskiej wiodą aktualnie prym. Przede wszystkim nosi się krótko. Strój biznesowy z długim rękawem i nogawką wciąż wzbudza we mnie myślenie, że Południowcy są ulepieni z innej gliny. Mogą przecież wytrzymać naświetlanie w pełnej zbroi. Prawdziwe życie glamour obserwuje się wieczorami. Markowych ciuchów widzi się sporo chociaż odkąd mam świadomość ile w perełkach turystycznych sprzedaje się podrabianej odzieży wiem, że oczy czasem wprowadzają w błąd. Plotka (a może poważne czasopismo, nie pamiętam) głosi, że manufaktura odzieżowa przenosi się z dalekich Chin do bliskiego Egiptu. Może będzie gorzej w tym temacie? Kwestia produkcji markowej odzieży to jednak temat na inną okazję. Z pewnością znaczna część dochodów Włoszek i Włochów przeznaczana jest na ubiór. W wątpliwość nikt zdania nie poddaje. Rozumieją je nawet doskonale co-po-nie-którzy.
Z powtarzających się krojów w modzie męskiej na ulicach Italii wyróżnić można spodnie „dresowe” z cienkiej bawełny. W przeciwieństwie do popularnych w Warszawie włoskie są zwężane ku dołowi, mają też atrapę suwaka i lepiej leżą. Warszawskie mają bardzo szerokie nogawki na całej długości, ponad wszystko przypominają spodnie od dresu. Nie można zarzuć przecież polskim chłopakom modnego stroju, tego się nie robi.
Pawie Alfa na Półwyspie Apenińskim spotkać można w obcisłych, dopasowanych koszulach, z obowiązkowo rozpiętymi guzikami pod szyją. (Szują?) Czasem ze złotym łańcuszkiem, dużą przywieszką. Wzór stereotypowo ubranego Włocha (to mógł być mój Luca Spaghetti!) poznałem kilka lat wcześniej. Mała dygresja. Środek lata, żar się leje z nieba. Chłopak ma długie, gęste, czarne, kręcone włosy związane z tyłu głowy. Różowa koszula z długimi rękawami rozpięta jest na torsie, niewiele brakuje do wyeksponowania pępka. Na szyi mieni się zawieszona na średniej grubości łańcuszku wydmuchana w złocie ryba z turkusowym okiem. Na ręku bransoleta, na udach obcisłe, niebieskie jeansy a na nogach? Oczywiście krótkie kowbojki! Kultura macho rządzi się własnymi prawami i zależnościami. Jest kolorowo, nie ma co narzekać.
Obcisłe fasony w modzie męskiej królują w ogóle. Po ortalionowych, bardzo połyskliwych i obszernych kurtkach ze ściągaczem w pasie przyszedł czas, gdy mogą wyeksponować to, nad czym pracują w pocie (nie tylko) czoła ragazzi. Fiolety i śliwy zdają się wychodzić powoli z mainstreamu, w zestawieniu ze śniadą karnacją pojawiają się jednak często. Do łask wracają ogrodniczki, to dopiero nowina! Dopasowane, nielujowate, w żadnym razie nie przypominają ubrań roboczych.
Muszę zrobić badania terenowe z kartką i długopisem bo więcej do napisania na ten moment nie mam. Mich, “(…) jak wielu eleganckich mężczyzn zawsze szedł na łatwiznę bo wiedział jakie to trudne”…

środa, 16 czerwca 2010

stały owce na górze

Wzgórza Abruzji są piękne. Przepadłem bez reszty w stan uwielbienia i zachwytu nad włoską przyrodą (przygodą?). Kręte, strome drogi oplatają zielone wzniesienia siecią serpentyn. Pod mostami utrzymywanymi na kilkudziesięciometrowych podporach lasy albo jeziora. Bezkresne, ciemnozielone doliny. Trudno przelać na papier ekscytację, gdy nie chce się popaść w narrację z „Nad Niemnem”.

żywot marny w praktyce


Jest kilka miejsc, do których powinienem mieć utrudniony dostęp. Do takich należą księgarnie i sklepy z artykułami papierniczymi. Zostało mi z dzieciństwa, mam jednak na nie sposób. Wchodzę pewien siebie, oglądam pospiesznie co jest oferowane po czym jakby nigdy nic zmywam się szybko i odchodzę od sklepu jak najdalej. Choruję czasem po fakcie. We Florencji na przykład zachorowałem na album na fotografie, przybornik z materiału w kolorze śliwkowym i notatnik z kartkami z papieru czerpanego w czarnej oprawie. Mogłem sobie gwizdać na chorobę, nie wybieram się w najbliższym czasie do Toskanii. Nie przejmowałem się do dzisiaj, góra bowiem przyszła do Mahometa! W Perugii kilka dni temu otworzono wspaniały sklep z artykułami papierniczo-piśmienniczymi. Całkiem podobny do tego z Florencji. Szlag by trafił tę całą zabawę. Całkiem poważnie zastanawiam się teraz nad rezygnacją z kawy “na mieście” na rzecz kawałka materiału z dwoma nitowymi zatrzaskami i grubym pasem w paski za 21 euro. Mama powiedziałaby (mimo mojego wyrzeczenia i nie jej pieniędzy): “- Chyba cię pojebało”. Nie powiem więc mamie. Dobrze, że piję dużo kawy.
W kwestii księgarni – drogą kupna sprzedaży nabyłem “La signora Dalloway” Virginii Woolf. Czytam, rozumiem niewiele. Cieszę się jak dziecko, kiedy uda mi się przetłumaczyć bez słownika zdanie wielokrotnie złożone. Wiedziałem co robię gdy wybierałem lekturę. Kiedy będzie po wszystkim, przerzucę ostatnią kartę nikt mi nie zarzuci, że nie wiem o czym była książka. Bynajmniej nie przez podejrzenia o wtórny analfabetyzm.

środa, 9 czerwca 2010

kuszenie Michała


W przerwach między zajęciami, po zajęciach i przed nimi mijam znajome twarze. Perugia jest miastem rozłożystym, do strefy industrialnej jedzie się samochodem z centrum dobre pół godziny. Życie studenckie obraca się jednak wokół głównego placu z fontanną, budynków uniwersytetu i stołówki. Wiele jest więc sposobności do krótkich i dłuższych rozmów z nowymi znajomymi, których jest całkiem liczne grono.
Do mojego grona (nie mylić z portalem społecznościowym, który jak mówią w Warszawie nie jest już dżerzi czy coś w ten deseń) zaliczyć można dwie Polki. Studiują razem na ostatnim roku studiów licencjackich komunikację i stosunki międzynarodowe. Poznaliśmy się przypadkiem, miły zbieg okoliczności. Jedna, ta z prostymi włosami, przyjechała po maturze na miesiąc wakacji do siostry. Siostra mieszka w Italii. Z Uniwersytetu Wrocławskiego otrzymała niekorzystne wieści – po egzaminach wstępnych zaproponowano jej płatne studia w trybie wieczorowym. Odebrała więc dokumenty, złożyła je w sekretariacie Uniwersytetu w Perugii. Dołączyła wniosek o stypendium socjalne. Druga, Kręcona, mieszkała przed przyjazdem do Umbrii cztery lata w Palermo. Jak bardzo chciała zmienić miejsce i czy musiała uciekać przed mafią? Nie wiem.
Gdy zaczynałem studia ekonomiczne w trybie dziennym w Lublinie również złożyłem podanie o stypendium socjalne. Ba! Dostałem zapomogę. 250 złotych miesięcznie. 100 złotych wydawałem na bilety miesięczne, za resztę żyłem jak król.
Prosta i Kręcona zaproponowały pomoc na wypadek, gdybym zdecydował się na rozpoczęcie studiów w Perugii. Mawiają, nie w Warszawce, że na naukę nigdy nie jest za późno. W Warszawce mawiają, że na clubbing nigdy nie jest za wcześnie ale to inna historia. Dobrze, czego można spodziewać się po, napiszmy, studiach uzupełniających – magisterskich w Perugii?
- zwolnienie z opłaty za studia (we Włoszech uczelnie wyższe są płatne)
- bezpłatna stołówka (obiady, kolacje). Miejsce znam całkiem dobrze. Mój dzisiejszy obiad:
primo piatto: ravioli ze szpinakiem i rocottą posypane parmezanem, secondo piatto: smażony stek z oliwkami, bułka, duszona papryka w sosie pomidorowym, dolce – wybrałem gruszkę, do picia wodę niegazowaną. Zapłaciłem 4,5 euro.
- 3500 euro stypendium socjalnego na każdy rok akademicki.
Wszystko jest względne. Prawie wszystko – wpływy do mojego jednoosobowego gospodarstwa domowego, które prowadziłem w Polsce względne nie są, nawet po przeliczeniu na euro. Szanse na socjal mam spore mimo, że zarabiałem kilka polskich średnich krajowych miesięcznie. Bądź człowieku zdrowy gdy kuszą Cię złotymi cielcami. Upieraj się przy swoich planach i nawet przez chwilę nie zastanawiaj co by się stało gdybyś w Italii został dłużej niż planowałeś…

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Bucatini z małżami i cukinią w biegu

Czuję, że jeszcze chwila i moje wakacje od aromatycznego zamienią się w wieczną rozłąkę. Zdjęcia z ostatniego postu są przytłaczające... postanowiłem zadziałać ad hoc i wprowadzić trochę koloru plus przepis. Bucatini to mój ulubiony "długi" makaron. Podobny do spaghetti, każda bierka jednak z dziurką.


Bucatini z małżami i cukinią
składniki na 3-4 porcje

opakowanie makaronu bucatini
2 małe cukinie
małże (200 g, mogą być mrożone)
duży ząbek czosnku
peperoncino do smaku
sok z cytryny
łyżka oleju o neutralnym smaku (może być słonecznikowy)
2-3 łyżki łagodnej oliwy z oliwek

W dużej ilości osolonej wody gotowałem makaron. W tym czasie: małże po rozmrożeniu skropiłem obficie sokiem z cytryny, odstawiłem. Na łyżce oleju lekko podsmażyłem pokrojony ząbek czosnku, dodałem pokrojoną cukinię. Po chwili przełożyłem zawartość patelni do talerza. W rozgrzanym naczyniu usmażyłem małże, wymieszałem z przygotowaną wcześniej cukinią i ugotowanym al dente makaronem. Doprawiłem suszonym peperoncino i oliwą z oliwek o łagodnym aromacie.
Gotowe. Szybkie i pyszne. Do pasty z owocami morza NIE dodaje się tartego sera.


W ostatni weekend byłem w stolicy Toskanii, kolejny przystanek naszej włoskiej wycieczki będzie o tym regionie. W piątek wyjeżdżam odwiedzić Rzym (Hopper czeka tylko do niedzieli!) i Abruzję. Ciągle jestem zabiegany i nie mam wiele czasu na zgłębianie kulinarnej wiedzy. Kosztuję, próbuję i smakuję - co się odwlecze to nie uciecze. Stęsknionych mej skromnej osoby zapraszam na kosztmiernoty.wordpress.com [nieaktualne - red.]. Chętnie przyjmuję komentarze bo gadułą jestem wciąż i niezmiennie a blog prowadzę z większą regularnością.


Serdeczności wiele!

niedziela, 6 czerwca 2010

nauczę się malować maki


Wróciłem. Z japonkami jest jak ze szpilkami, mniemam. Umie się w nich chodzić i lubi albo nieustannie na nie narzeka i ciska w kąt. Można się jeszcze zarzekać i nie kupować. Nóg nie czuję, butów jednak nie wyrzucę.
Florencja to małe, piękne miasteczko. Pierwsze skojarzenie, zaraz po wyjściu ze stacji kolejowej miałem z Neapolem. O tyle Neapol jest pomarańczowo-czerwony o ile Florencja żółto-brązowa. Turystów podobna ilość, ulicznych sklepikarzy z chińskimi paskami “made in Italy” także, w końcu – tłok w mieście jak na targowisku. Jeszcze przed wyjazdem sprawdziłem listę miejsc, których obejrzenia odmówiłem sobie w największym natężeniu ruchu turystycznego i w drogę. (tutaj: KLIKKLIK) W pociągu zapoznałem się z topografią miasta, koncentracją zabytków, odbyłem szybką lekcję historii. Wszystko po to, żeby zarzucić przewodnik i zdać się na silną orientację w terenie. Trudno doprawdy się we Florencji zgubić. Centrum miasta można przejść szybkim krokiem od prawa do lewa, czy pisząc inaczej z zachodu na wschód, w ciągu pół godziny. Brak drapaczy chmur pozwala na obranie za punkty orientacyjne kopuły bazyliki i słynnej wieży. W końcu można też bazować w wędrówkach na umiejscowieniu rzeki, na środku której opalałem się nie dalej niż wczoraj. Jak można opalać się na środku Arno? Bardzo prosto, służę radą. Trzeba wcześniej: przeskoczyć przez mur (dla chcącego… nawet w japonkach), zejść ze skarpy i przejść na wyschniętą część koryta rzeki. Nie pozostaje później już nic innego jak tylko cieszyć się z tubylcami kąpielą słoneczną w gorących promieniach.
Z ciekawostek i wspomnień mniejszych i większych:
- w mieście występuje podwójny system numeracji ulic. Numery niebieskie i czarne zarezerwowane są dla potrzeb prywatnych domów, czerwone zaś to lokale komercyjne. Śmiesznie. Biorąc pod uwagę wczorajsze szukanie adresu hostelu – nie zawsze
- główny most turystyczny miasta Ponte Vecchio okupowany jest przez sklepy ze złotem. Ładne, sklepy i złoto. Drogo. Znam ciekawszy adres ze świecidełkami w Rzymie
- w niedalekiej odległości od stacji kolejowej znaleźć można tani hostel. Zastanawiałem się wielokrotnie nad hotelami kapsułowymi, które widziałem na filmach. Wprawdzie przyszło mi mieszkać po europejsku, w większym prostopadłościanie, duży wpływ jednak miała ta specyficzna kultura spania na “wystrój” i organizację miejsca. Dodam, że mieszkałem bezpłatnie (kilka lat w kontaktach z klientem i nic co ludzkie nie jest mi obce + promocja dla couchsurferów). Dodam bo:
- we Florencji świetnie smakują kolacje na trawie nad rzeką. Jest to następny sposób na poczynienie oszczędności w tym nietanim mieście. Wino, prosciutto cotto, prosciutto crudo (obie szynki z Toskanii), sycylijskie pecorino fresco z czarnym pieprzem i miejscowy chleb prawie pod mostem. Błogie chwile przeżyłem. Zwłaszcza po butelce wina. Kolejny raz przekonałem się także, że chleb z solą przedkładam nad ten niesolony. W cieście może być i piwo, zdania nie zmienię
- drogą kupna-sprzedaży nabyłem dwie paczki toskańskiego makaronu: parpadelle z pieprzem i cytryną i czerwoną pastę z pomidorami. Na wymyślaniu sosów do wymienionych można spędzić słodkie życie
- po zapoznaniu się z dworcem kolejowym jeszcze bardziej uderza mnie szok, który przeżyła  za komuny Tessa Caponi po przyjeździe prosto z Florencji na dworzec w Warszawie. Liczę, że nie uderza mnie bardziej niż uderzył zainteresowaną
- w 1996 Arno zalało miasto. Niektóre domy do wysokości 5 metrów. Biorąc pod uwagę duże zagęszczenie zabytków w niewielkiej odległości od wody straty liczono w dużej ilości zer.
Szkoda, że nie udało się nawiązać nowych kontaktów towarzyskich w stolicy Toskanii. Następnym razem…
PS nauczę się malować akwarelami maki i proste włoskie domki, może też zabytki. Zacznę robić karierę we Florencji w czasach swojej finansowej posuchy. Bogaty turysta nie jest zły, jak mawiają na mieście.

sobota, 5 czerwca 2010

przerwę robię, zaraz wracam


Pomyślałem wczoraj, że Florencja jeszcze nigdy nie była tak blisko. Jadę zobaczyć co w weekend w toskańskiej trawie piszczy. Prognozy pogody niezwykle obiecujące. Couchsurfing tym razem nie pomógł w znalezieniu zakwaterowania. Wyląduje w mało ciekawym, tanim hostelu jeśli ostatnio wysłane zapytanie kanapowe zawiedzie. Niech i tak będzie. Dobrze, że nie noce a poranki tak cenię.
Ci vediamo… a dopo!

piątek, 4 czerwca 2010

pamiętajcie o ogrodach, przecież stamtąd przyszliście

Mieszkam na wzgórzu zielonym. Podobnym do wzgórza Ani. Na tym podobieństwa z Anią się kończą, nie jestem nawet rudy. Zanim skręcę w stronę schodów, które prowadzą do wynajmowanego pokoju chodzę wzdłuż głównej ulicy. Na chodniku (po raz kolejny) centralnie na środku pies zostawił kupę. Chodzę roztropnie więc nic mi nie grozi. Nie ma jednak mojej zgody na takie zachowanie! Nie wyświetlali tutaj najprawdopodobniej “Dnia świra”. Wiedzieliby w innym wypadku co grozi właścicielom czworonogów, kiedy ich pies sra pod oknem…

czwartek, 3 czerwca 2010

bananów rwanie


Wizyta w salonie piękności. Akcja toczy się w Avezzano w sobotnie przedpołudnie. W lokalu Manuela, którą mam poznać przez znajomego i jedna klientka w wieku około sześćdziesięciu lat, bardzo zadbana. Wchodzimy. Gdy tylko klientka mnie zobaczyła:
- Jaki piękny, jakie oczy niebieskie. Jaki piękny… Kim jesteś? Skąd jesteś? Co tutaj robisz?
Po opanowaniu śmiechu i uśmiechu:
- Jestem Polakiem, uczę się języka w Perugii.
- Mieszkam bardzo blisko stąd. Może pójdziemy do mnie porozmawiać po włosku? – zapytała flirtując.
Krótka rozmowa obfita była w zaskoczenia. Jednym z nich był wiek rzeczonej – 86 lat. Wprawdzie rano pani ma bardzo dużo energii, po południu jednak kładzie się odpocząć. Ogląda telewizję i czyta gazety w towarzystwie swojego małego pieska. Największe zaskoczenie miało nastąpić dopiero po kilku godzinach.
Wieczór. Impreza w domu nowej koleżanki Manueli, pracownicy salonu piękności. Ja:
- Kim jest kobieta, która była dzisiaj u Ciebie w salonie?
- Nie wiem, znam tylko jej ksywkę. Przychodzi często. Dzisiaj przyszła zrobić sobie paznokcie. Kiedyś rozmawiała ze mną i moją koleżanką. Koleżanka zapytała:
- Gdzie pani pracowała przed emeryturą? – klientka:
- Pracowałam wiele lat w Afryce, w ambasadach.
- A co pani robiła w ambasadach? Jaką pracę pani wykonywała?
- Prostowałam banany.
- hmmm… Prostowała pani banany? Co to znaczy?
- Prostowałam. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć Słonko, prawda? – odpowiedziała signora z lekkim uśmiechem.

środa, 2 czerwca 2010

włoskie porządki


Autobus podjechał z opóźnieniem. Rozbawiony, wystylizowany tłum kontynuował przyjmowanie napojów wyskokowych. Piwa z puszek, wina z butelek, drinków z kubków jednorazowych i plastikowych, półtoralitrowych butelek. Otworzyły się drzwi autokaru, przepychankom i krzykom nie było końca. Weszliśmy na pokład. Zwykle mam potrzebę kontrolowania sytuacji, tym razem czułem się całkiem nieźle w towarzystwie największych łobuzów i łobuzek z VIII H. Gimnazjaliści rozrabiają więcej? Nie sądzę.  Szkolne wycieczki w takim towarzystwie byłby dla mnie torturą największą. W sumie nie muszę się nad tym zastanawiać bo wszystkie szkolne wycieczki już odbyłem. Opisywany kurs autokarowy miał miejsce wczoraj w nocy. Trasa: Perugia-dyskoteka. Muszę zaznaczyć akcję niedokonaną.
Kierowca krzyczał przez mikrofon, że jest nas za dużo. Osób w autokarze mogło być tyle ile było miejsc siedzących. Jak łatwo można się domyślić pijanym ochotnikom wypraw trudno wytłumaczyć cokolwiek. Tym trudniej wytłumaczyć, że nie wezmą udziału w imprezie. Część osób wyszła od razu, zbyt mała jednak część. Show rozpoczęło się właśnie w tym momencie.
Stałem kilka metrów od autokaru, w którym: kierowca krzyczał, dla równowagi dziki tłum też krzyczał i pokazywał co sobie robi z nawoływań kierowcy. Włosi potrafią bardzo sugestywnie używać mowy ciała, nie powiem. Przed maszyną wrzało. Moda na noszenie pasa spodni na wysokości połowy pośladków aktualna. Nie mieli więc goście problemu by okazać kierowcy gdzie mają tę całą organizację i porządek. Zsuwali spodnie z bielizną nader łatwo…
Bawiłem się przednio pół godziny po czym poszedłem bawić się dalej, tym razem z muzyką. Wcale nie było w klubie głośniej.

wtorek, 1 czerwca 2010

malkontent wspaniały


Zmęczony jestem i zadowolony. Ostatni weekend spędziłem aktywnie. W dużej części na łonie natury, która mi wybitnie nie służy. Kicham, prycham a alergeny grają mi na nosie. Nie służy mi też włoski sposób bycia: kolacje w porze, gdy od kilku godzin nie powinienem jeść, całonocne imprezy, słodkie lenistwo, duża ilość wina… Stary jestem i z zimnej północy. U nas, tam gdzie n-o-r-m-a-l-n-i-e na piazza nie wychodzi się gdy księżyc w nowiu, nawet gdy pełni. Kto widział by o pierwszej w nocy jechać na lody? Kto słyszał by uśmiechnięta dziewczyna szpatułką nakładała mleczno-śmietankowe wyroby do słodkiego wafla? Najpierw zmrożona masa pistacjowa, potem o smaku białej czekolady, na koniec straciatella. Po północy? Po kolacji z dwóch dań i przystawek? Po pieprznej zupie fasolowej, kiełbasie z wątróbek, pikantnej wędlinie, pomidorach, kiełbaskach w cieście francuskim, bruschettcie, gnocchi ze śmietanką i szafranem, pieczonych szaszłykach z mięsa owczego i winie? Po tym wszystkim jeszcze lody? W filmach mówią w czym się poprzewracało, prawdę mówią, no przecież że nie kłamią. Marcin też tak mówi i mama Marcina. No nie oszukują bo po co. Chociaż jak podatków płacić nie chcą to może jest coś z tym wszystkim nie tak? Może jednak co białe to nie zawsze białe bo po zmroku wszyscy czarni? ee? a może się podpiłem dolce vitą w głęboko bordowym kolorze?