niedziela, 28 lutego 2010

sobota, 27 lutego 2010

Who wants hu(mmus)?

Akcja wykorzystywania zapasów z domowej spiżarni w toku. Dziś bilskowschodnie inspiracje. W słoneczny, weekendowy dzień mogłem sobie pozwolić na poranne gotowanie namoczonej przez noc ciecierzycy przez prawie dwie godziny. Całe przedpołudnie spędzone w łóżku na lekturze, w garze wrze, to lubię.


Hummus kojarzy mi się niezwykle dobrze. Z barem wegetariańskim, w którym byłem częstym gościem dawnymi czasy, z poczęstunkiem po spotkaniu autorskim znanej pisarki, z premierą gruzińskiego filmu... z przyjemną kolacją po dzisiejszym wieczorze.


Hummus

40 dkg ugotowanej ciecierzycy
sok z 2 cytryny
2 łyżki tahini (pasta/masło sezamowe)
4 ząbki czosnku
3 łyżki wody
sól, pieprz

oliwa z oliwek
wędzona papryka
czarne oliwki

Obrałem ciecierzycę ze skórki. Hummus nie jest przez to gorzki (jak często podawany jest w Izraelu). Frances Mayes opisuje w „Pod słońcem Toskanii”  podobnie wciągającą czynność tak:
„Łuskając młodziutki groszek z chrupkich strąków, myślałam, że łuskanie grochu jest aktem medytacji, dopóki w miasteczku nie zobaczyłam kobiety, która siedząc przed swoimi drzwiami z kotem śpiącym u stóp, łuskała ogromną stertę strąków i już napełniła groszkiem duże naczynie. Podniosła na mnie wzrok. Powiedziała coś bardzo prędko po włosku, a ja się uśmiechnęłam. Dopiero potem, kiedy poszłam dalej, dotarło do mnie to, co powiedziała: „Nawet psa nie powinno się do tego posadzić”.” Nie napiszę żebym odnalazł sens życia podczas obierania ugotowanej ciecierzycy, plan dnia jednak zdążył się wyklarować...


Na suchej patelni podsmażyłem nieobrane z łupin ząbki czosnku (można upiec je w piekarniku).

W blenderze zmiksowałem obraną ciecierzycę, sok z cytryn, tahini, czosnek i odrobinę wody. Doprawiłem solą i pieprzem.
Wykładając na półmisek zrobiłem pośrodku masy wgłębienie na oliwę. Udekorowałem czarnymi oliwkami, obsypałem wędzoną papryką.


Hummus podałem z bułką z bazylią, serowymi waflami z bazylią i pomidorami, sucharami beskidzkimi. Jak kto lubi.

czwartek, 25 lutego 2010

Zupa toskańska w takie dni

Bywają takie dni, że się na jawie śni. Bywają też takie, że myśli rozbiegane, prądu nie ma, ciężko i źle. Po dzisiejszym ciężkim dniu miałem ochotę zamknąć się w domu, zaryglować drzwi i spać.
Skończyło się na włoskiej, zawiesistej zupie i Elli Fitzgerald. Przedwiośnia bywają zdradliwe.

Zupa toskańska


ok. litr bulionu (wykorzystałem domowy na indyku)
pół szklanki soczewicy
pół szklanki brązowego ryżu
3 suszone pomidory
skórka dojrzałego sera (użyłem pecorino)
1 marchew
oliwa
suszone peperoncino, cebula, bazylia i oregano


Wsypałem soczewicę do garnka, zalałem wodą i zagotowałem. Odstawiłem do ostygnięcia i napęcznienia ziaren. Odcedziłem.
Ryż brązowy kilkakrotnie przepłukałem pod bieżącą wodą.
Zagotowałem bulion, dodałem soczewicę i ryż. Dodałem również obraną, pokrojoną w grube kawałki marchew, suszone pomidory, skórkę sera i gotowałem pół godziny. Doprawiłem.
Skropiłem oliwą z oliwek.


Bywają takie dni, że słodycz marchwi, ziemistość strączkowych, moc pomidorów zasuszonych na słońcu i mocny aromat dojrzałego sera czynią rzeczywistość zjadliwą.


PS Wyjadłem sam wsad, dzisiaj mi wolno

środa, 24 lutego 2010

niedziela, 21 lutego 2010

Czekoladowy weekend z semifreddo

Czas biegnie szybko i nim się człowiek obejrzy mamy kolejny czekoladowy weekend. Dużo się u mnie zmieniło od poprzedniego. Ściany, ludzie, doświadczenie i plany. W poprzednim roku czekałem z tortem. W tym roku też czekam z poczęstunkiem na gości. Może na kogo innego, może gdzie indziej, najważniejsze, że mi dobrze.


Wybrałem przepis, który od dawna chciałem sprawdzić. Słodki ze mnie ząbek, dużej ilości czekolady jednak w deserach sam nie przerobię. Mam pomoc w jedzeniu, lepiej być nie mogło.
Semifreddo w smaku przypomina lody. Zmrożony mus czekoladowo-kawowy, na kruchym kakaowym spodzie stanowi ciekawe urozmaicenie domowych słodkości. Przywołuje też wspomnienia z włoskich wakacji. Jeszcze chwila...


Czekoladowo-kawowe semifreddo
bazowałem na przepisie userealbutter

Spód:
150 g kakaowych ciastek (wykorzystałem Łakotki San)
3 łyżki miękkiego masła

Rozgrzałem piekarnik do 180 stopni C.
Zmieszałem masło z dobrze rozdrobnionymi ciastkami, wyłożyłem masą tortownicę o średnicy 23 cm. Piekłem 10 minut. Ostudziłem.

Mus czekoladowo-kawowy:
4 duże jajka, oddzieliłem białka od żółtek
2 łyżki cukru
1/3 szkl cukru
2 łyżki esencji waniliowej (użyłem Mark&Spencer)
1 łyżka rumu
1 filiżanka espresso (30 ml)
120 g ciemnej czekolady (użyłem Goplany)
450 g mascarpone
60 g bitej śmietany

Utarłem żółtka z dwiema łyżkami cukru na lekką masę. Dodałem espresso, rum i esencję waniliową, zmiksowałem. Postawiłem w misce nad garnkiem z gotującą się wodą i mieszając podgrzałem (ok. 10 minut). Do masy dodałem następnie połamaną czekoladę, dobrze mieszając do całkowitego połączenia. Zostawiłem do ostygnięcia.

Ubitą śmietanę połączyłem z mascarpone na wolnych obrotach miksera. Odstawiłem.

Zmiksowałem 1/3 szklanki cukru z białkami, po czym pianę podgrzewałem w kąpieli wodnej do czasu, kiedy osiągnęła 65 stopni C (to ważne gdyby w białkach były pałeczki salmonelli! Giną one w tej temperaturze). Zmiksowałem dokładnie studząc jednocześnie.

Połączyłem delikatnie masę czekoladową z mascarpone i przygotowanymi białkami. Wylałem mus na kakaowy spód i odstawiłem ciasto na 4 godziny do zamrażalnika.

Semifreddo kroję ciepłym, suchym nożem.


Śniadanie 21-02-2o10


czwartek, 18 lutego 2010

Lawendowy Dom od mojej kuchni

Miłe wieczorne przygody należą do na zawsze miłych wspomnień, które przechowuję długo. Wczorajsza historia niech posłuży za przykład.


Siedząc po południu za stołem, po pracy w domu przy talerzu z kolacją, herbatą i głową pełną bieżących dylematów (być czy nie być, mieć czy być, mieć czy umieć etc.) słyszę dzwonek do drzwi. Spodziewam się gościa, trochę jednak później. Otwieram więc drzwi z zaciekawieniem.


Miły pan wymienia moje nazwisko, daje do podpisania papier i nagle staję się właścicielem nieforemnej, szarej przesyłki. Domyślam się co jest w środku. Kończę jeść przyglądając się pakunkowi z Lawendowego Domu. Marzę skrycie o wrzosowisku i kolorze pozwalając sobie na dokończenie jedzenia. Czeka mnie deser nie byle jaki.


Przygotowuję espresso, powoli, delikatnie zdejmuję papier pakowy i jestem już pewien, że to fiolet zapukał do mych drzwi, nie mniej, ni więcej.

W Lawendowym Domu mieszka Beata, która ogłosiła mały konkurs na letnie wspomnienie. Wśród swoich wielu letnich impresji wybrałem jedną, która wryła mi się w pamięć głęboko. Na kolanie pisana minut dziesięć wygrała pyszny upominek. Przyjemna jest, przekonajcie się sami…

przyjemna, jak wczorajszy wieczór z niespodzianką, za który dziękuję bardzo.
Wieczorny Marzyciel

 

„Jest wieczór.
Szykujemy się do wyjazdu na dyskotekę. Daniella mówi, że dziś latino-americana. Gęste, rzymskie powietrze a my w kusych podkoszulkach gotowi na noc pełną wrażeń.
Wsiadamy do samochodu, w radio stare przeboje, które podśpiewujemy w dobrym nastroju.
Ciampino nie jest daleko, jedziemy szeroką drogą mijając w piątkowy wieczór samochody pełne Włochów i Włoszek, którzy odżyli po przeraźliwie upalnym dniu pracy.
W Lublinie latino na disco to muzyka techno z trąbką albo bębnami live, jak będzie w Ciampino?
Pięć sal, w tym na trzech (włączając górny pokład na dachu) króluje salsa, samba... królują panie i panowie, króluje zabawa, opalone ciała i wymiana partnerów do tańca. To na dachu przepadam na pół nocy. Starsi z młodszymi, młodsi z młodszymi. Dziadek tańczy rumbę z dziewczyną z okładki, za chwilę z żoną żeby po momencie podziękować za wspólny taniec kobiecie o miłej powierzchowności. Łysy, wysoki chłopak, którego hobby zamyka się w salach siłowni rytmicznie tańczy jive’a witając szczerym uśmiechem kolejne osoby wchodzące na parkiet pod gwiazdami.

Różańce na szyjach, pastelowo różowe podkoszulki, małe czarne i plisowane spódnice wirujące w koło. Białe zęby na tle słabych żarówek rozwieszonych na sznurze pod atramentowym niebem gdzieś na środku włoskiego buta.

Letnia przygoda zakończona wizytą w piekarni. Po świeżo wypieczone cornetti wypełnione masą budyniową, miodem i marmoladą. Posypane cukrem pudrem. Z puszką zimnego napoju w gęstą i oplatającą rozgrzane, opalone ciała noc.”

PS przepis na wspaniałe CIASTKA Z LAWENDĄ cytuję za Beatą:

"210 g miękkiego masła
3/4 szklanki cukru pudru
1 żółtko
szczypta soli
1 łyżka suszonych kwiatków lawendy
1 łyżka soku z cytryny
1,5 szklanki mąki
3 łyżki mąki ziemniaczanej

Składniki zagniotłam na gładkie ciasto i uformowałam wałek o średnicy ok. 4 cm. Owinięty folią spożywczą trafił do lodówki na ok. 2 godziny.
Schłodzone ciasto pokroiłam na ok. 5 mm plasterki, ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i wstawiłam do piekarnika nagrzanego do 170ºC na ok. 12 - 14 minut w temperaturze 170ºC."
 



Dodam, że ciastka są wspaniale kruche. Mają niesamowity smak, gdzie na pierwszym planie króluje lawenda, ciągnąca lekką słodycz, świeżość i maślany posmak w ogonie.
 

Jestem w siódmym niebie. Nie! Lawendowym. Domu Lawendowym? Poniekąd. Dziękuję.

Śniadanie 18-02-2o10


wtorek, 16 lutego 2010

Pod stopami chrust Neli Rubinstein



Nie mogłem się oprzeć. Wygląda tak pięknie, delikatnie pokryty słodkim, dobrze zmielonym cukrem.
U Basi pojawił się wczoraj.
Zrobiłem szybkie rozeznanie w składnikach, miałem wszystkie. Nie miałem za to wymówki, wziąłem się do pracy. Stanowczo mniej pracy w porównaniu z pączkami.
Przyjemności wiele a osiem tuzinów to wcale nie tak dużo, Pan się przekona i Pani...


Przepis na chrust slodki Neli
na postawie "Kuchni Neli" Neli Rubinstein
cytuję za Basią:

Składniki:
1 jajko
2 żółtka
1 łyżka octu
2 łyżki rumu
2 łyżki cukru
1/4 łyżeczki soli
1/3 szkl śmietany
2 łyżki zmiękczonego masła
2 szkl mąki (280g)
500g smalcu do smażenia

W misce ubić jajko, żółtka, dodać ocet, rum, cukier, sól, śmietanę, miękkie masło i dobrze wymieszać. Stopniowo dodawać mąkę, zagarnąć ciasto w kulę, wyłożyć na stolnicę i wyrabiać około 10 minut (nie trzeba ciasta tłuc wałkiem, wystarczy dobrze wyrobić). Ciasto przykryć i odstawić na 10 minut. Bardzo cienko rozwałkować i wykrawać wstążki, przecinać na środku, przeciągać koniec wstążki przez nacięcie. Chrust smażyć na gorącym tłuszczu 10-15 sekund, kilkakrotnie obracając. Odsączyć na bibule, posypać cukrem pudrem. Co sie zaś tyczy ilosci, sami się Panstwo przekonają, że 8 tuzinów to wcale nie tak wiele.


Przyjemności!

niedziela, 14 lutego 2010

Waniliowo mi wg. Pierre Herme'a

Pyszny jest! Przyjemnie słodki, waniliowo-niebiański, deserowo przyjemny, śniadaniowy i na podwieczorek dobry, w poniedziałek i we wtorek...



Waniliowy ryż na mleku
na podstawie przepisu Pierre Herme'a z książki „Desery”

Składniki:
900 ml mleka pełnotłustego
70 g cukru
1 laska wanilii
200 g krótkoziarnistego ryżu
50 g masła
2 żółtka
szczypta soli

1. Zagotowałem w dużym rondlu mleko z przekrojoną wzdłuż laską wanilii i cukrem.
2. W drugim garnku zagotowałem litr wody.
3. Opłukałem porządnie ryż pod bieżącą wodą do czasu kiedy spływająca woda przestała być mętna.
4. Włożyłem ryż do wrzącej wody, gotowałem 2 minuty, osączyłem i włożyłem do wrzącego mleka.
5. Gotowałem pod przykryciem na bardzo małym ogniu przez ponad 30 minut.
6. Następnie, ciągle mieszając połączyłem ryż z masłem i rozmąconymi żółtkami. Dodałem szczyptę soli.


W kuchni roznosił się słodki, waniliowy aromat... Pierwsza, duża porcja zniknęła od razu po przygotowaniu w ramach weekendowego śniadania. Resztę deseru przełożyłem do filiżanek do espresso, ostudziłem i włożyłem do lodówki. Ryż można jeść na zimno, gdy jednak przyszła ochota na ciepły deser włożyłem filiżanki wypełnione słodkim ryżem do garnka, nalałem wody do połowy wysokości naczynek i pod przykryciem gotowałem wodę kilka minut do ogrzania nieba.

sobota, 13 lutego 2010

piątek, 12 lutego 2010

Pączki i inne czwartkowe przyjemności

Są dni, kiedy mimo szczerych chęci Natura, w tym przypadku nieożywiona sprzysięga się, robi wszystko na przekór. Nie było inaczej w ostatnią środę.

We wtorek wieczorem, po konsultacjach z Basią, wymianie spostrzeżeń, uwag i przepisu pojawiła się blotka o wspólnym smażeniu pączków dnia kolejnego. Za smalcem nie przepadam, gorącym jeszcze bardziej ale jak można wywinąć się od wspólnej zabawy, której kanwę stanowi przepis sprzed ponad 80 lat osławionej Marji Disslowej? Planty wtedy nie mięli... w środę jednak odnotowałem porażkę z rumem w tle.

List DO Basi (Warszawa, środa, 10/02/2010 19:43):
„Wróciłem do domu w dobrym nastroju bo jaki inny można mieć przed pieczeniem pączków. Okazuje się, że baterie w wadze pozwalają na wyświetlenie godziny ale mają za małą moc, żeby obsłużyć ważenie. Jak się łatwo można domyślić zapasowych nie mam a na oko to facet w szpitalu umarł.
Zostałem z setką rumu, niespełniony, głodny całego smrodu gorącego smalcu. Gdyby mi ktoś powiedział, że po ugotowaniu baterii odzyskają swoją świetność... albo lepiej-po naświetlaniu pod żyrandolem rozłożonych na dłoni baterii, stojąc na drabinie... stałbym. A tak? Obejdę się dziś smakiem. A miało być tak pięknie”

List OD Basi (Praga, środa, 10/02/2010 20:27):
„ (...) Wiesz, walnij setę tego rumu i myśl by najdalej smażyć na Ostatki. A należy Ci się seta rumu, bo w końcu mnie zmobilizowałeś.
Pozdrawiam, czekając aż ciasto "ruszy"”

List OD Basi (Praga, czwartek, 11/02/2010 20:05):
„Michu melduję że o 23.45 zakończyłam smażenie!
Podsumowując: ciasto pierwsza klasa, nie widać zlepień ciasta po smażeniu, nadzienie nie wycieka, obrączka się robi. Usmażyłam 12 średnich (...)”

List DO Basi (Warszawa, czwartek, 11/02/2010 06:59):
„Bardzo się cieszę Basia, że wszystko poszło dobrze. Smak na pączki już mam od wczoraj, byłem pewien, że choćby się waliło i paliło to usmażę. Chciałem dobrze, wyszło jak często.
Życzę przyjemnego czwartku z domowymi pączkami!
(...) liczę również, że Miś tudzież jakaś małpka Makagigi nie spałaszowała (wszystkich) pączków i ostaną się Wam dwa najładniejsze na śniadanie.”


Nie czekałem do ostatków ze smażeniem. Dobry pomocnik w kuchni to towar niemal deficytowy, wytresowana służba w czasach Marji. Nie każda, szczególnie młoda gospodyni ma tyle czasu i umiejętności, żeby odpowiednio wytresować służbę. Ja treserem nie jestem a pomoc miałem wczoraj nie lada (dziękuję!). 
W ten sposób kładłem się spać przed 1:00 po pracowitym wieczorze w kuchni.

Potwierdzam-nie widać zlepień, pączki mają obrączkę, ciasto jest wyborne. Moje pączki nadziane są konfiturą śliwkową, za którą wprost przepadam.

Liczę, że każdy miał wczoraj trochę przyjemności dla siebie, tłustej? Jak lubi to choćby i takiej.

Przepis na pączki Marji Disslowej
Instrukcja przygotowania ciasta drożdżowego pierwszej klasy


Basia, dziękuję!
Dziękuję też za wspólną zabawę wszystkim tym, którzy zdecydowali się przyłączyć do naszej spontanicznej ciuciubabki.

wtorek, 9 lutego 2010

Pączki bardzo dobre, do ciuciubabki zapraszam z Basią

Czasem potrzeba motywacji, żeby zebrać się w sobie i nastawić na tłuszczowe wyzwania. Czwartek zobowiązuje Panie i Panowie.


Marja Disslowa b. Dyrektorka (jaka piękna żeńska końcówka w nazwie zawodu) Lwowskiej Szkoły Gospodarstwa Domowego wyręczyła mnie z całej pracy nad postem. W książce „Jak gotować Praktyczny podręcznik kucharstwa”, który "przejrzała i uzupełniła Pani Elżbieta" sposób wykonania jest tak obrazowy, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko cytować.

Jutro z Basią robimy pączki. Kto się bawi z nami? Do ciuciubabki zapraszamy! Wyzwanie:

Pączki bardzo dobre
na podstawie „Pączków bardzo dobrych” Marji Dieslowej, „Jak gotować Praktyczny podręcznik kucharstwa”, Poznań, 1930

Składniki:
½ kg mąki
3 dkg drożdży
6 żółtek
8 dkg cukru
10 dkg masła
łyżka stołowa rumu
¼ ltr mleka
pół łyżeczki soli
cytrynowa skórka
konfitury jako nadzienie

Do smażenia: 1 kg smalcu (co zrobić, nie ja układałem)
Do pudrowania: cukier z wanilią (najlepszy od Poli:)

Praktyczne rady dotyczące wykonania pączków: dobry pączek powinien być w miarę duży, w miarę wysmażony, pulchny i elastyczny, naciśnięty podnieść się powinien napowrót, nieprzetłuszczony i ładnego koloru, powinien mieć jasną obrączkę. Wykonywać najlepiej pączki prostym sposobem: nabierać na łyżkę ciasto, położyć sobie na lewą dłoń (wybieram prawą bo mniej zręczna, jak komu natura dała) lekko potłuszczoną, aby się nie lepiły, włożyć w środek konfiturę, zebrać ciasto wokoło konfitury palcami prawej ręki (adekwatnie), zacisnąć dokładnie, uformuje się mała bułeczka; kłaść zaciśniętą stroną na deseczkę.

Smażenie: wyrobione pączki kłaść na małe deseczki, zaścielone płótnem, posypanem przez sito mąką, aby cienka jej warstewka była równomierna. Pączki układa się w odstępach, aby miały miejsce rość. Gdy podniosą się trochę, poobracać na drugą stronę. Deseczki z pączkami postawić w ciepłem miejscu, przykryć po wierzchu lekko płótnem, aby prędzej rosły i nie wysychały. Podczas gdy pączki rosną, stopić smalec w rondlu na ognisku. Należy przed smażeniem włożyć kawałeczek ciasta do smalcu na próbę: gdy ciasto odrazu smaży się i rumieni, można kłaść pączki, niewiele naraz, aby nie stykały się z sobą; nakryć pokrywą, smażyć na kraju ogniska, gdy smaży się pączki gwałtownie, mogą być w środku surowe. Zrumienione pączki z jednej strony obrócić i już nie nakrywać przez co wypłyną wyżej i dostaną obrączkę. Usmażone pączki wybierać na bibułę, trzymać w ciepłem miejscu.

Jeszcze jedna uwaga- kładzie się (na tłuszcz) pączki stroną, która leżała na serwecie do góry.

Sposób wykonania ciasta:
Wykonujemy „drożdżowe ciasto zwyczajnym sposobem”, czyli: z drożdży, łyżki mąki, łyżki ciepłego mleka oraz szczypty cukru robimy rozczyn i czekamy aż drożdże podrosną. Żółtka ucieramy z cukrem na kogel-mogel i dodajemy do mąki i rozczynu. Miękkie masło dodajemy następnie wraz ze skórką cytrynową i mlekiem jak również alkoholem (alkohol powoduje, że pączki będą wchłaniały mniej tłuszczu). Powoli zagniatamy i wyrabiamy ciasto dokładnie 10-15 minut.
Bardzo dobre wytłumaczenie, w czym rzecz z ciastem drożdżowym u Poli tutaj

Z przedsłowia Wydawcy: „Pozatem wiemy wszyscy, jak olbrzymią rolę w odżywianiu gra apetyczny wygląd, estetyczne podanie każdej potrawy i jaką jednocześnie trudność ma każda gospodyni w wytłumaczeniu swojej pomocnicy na czem to estetyczne podanie polega. (…) Piękno podania zasadza się na smakowitym wyglądzie poszczególnych składowych części potrawy, ich estetycznem, możliwie prostem i łatwem do brania z półmiska ułożeniu. (…) Ważne też są bogate ilustracje, przedstawiające sposób obsługi stołowej, tem ważniejsze, że coraz mniej mamy wykwalifikowanej służby i że dla młodej szczególnie gospodyni wytresowanie służącej bez dobrych wskazówek jest prawie niewykonalne.(…) Niechaj to dzieło pisane nie tylko z wielką erudycją lecz i z wielką miłością skutecznie dopomoże zapracowanej pani domu, niechaj życzliwie zostanie przyjęte przez wszystkie kobiety, a jego praktyczne zastosowanie przyczyni szczęścia ich rodzinom”.
Czego sobie i Wam życzę,
jutro test!

PS Mam nadzieję, że nie wkręcę się w żadną awanturę o Basię:P



Kto u mnie bywał widzi, że zaszły „drobne” zmiany w blogowym wystroju mojego wirtualnego poletka. Nie byłyby one w większości możliwe gdyby nie Pola, której serdecznie w tym miejscu dziękuję!

...kolory inspirowane figową skórką i wnętrzem słodkiego, soczystego owocu, z lekką nutką brązów, przejrzystem układem wertykalnym i tajemnicą w zdjęciu
Mr. Fig
jak wołają na mieście (w Manchesterze)

poniedziałek, 1 lutego 2010

Indyk razy dwa

Weekend minął stanowczo za szybko. To już standard. Wprawdzie piątkowe ekscesy pijanych współpracowników na imprezie firmowej mają rację bytu dopiero dzisiaj (poniedziałek), ale wspomnienia nie są tak zabawne jak sama zabawa. Obfity w rozrywki weekend, nie powiem. Sobota z występem, niedziela z parą.
Udało się też pogotować. Prócz Kaiserschmarrn'u, który poszedł na pierwszy ogień wczorajszego "poranka" (tutaj i na śniadaniowym). Głównym daniem w sobotnie popołudnie i niedzielne także była indycza pierś. Dwa zupełnie różne, przygotowane na potrzebę chwili dania. Trudno mi zdecydować, które ciekawsze, oba smakowite.


Sobotni indyk na słodko-chińsko
Składniki na jedną porcję:
grubo pokrojona pierś indyka (ok. 25 dag)
sól
2 łyżki oleju roślinnego
łyżka sosu sojowo-grzybowego
3-4 łyżki słodkiego sosu chilli
łyżka mąki kukurydzianej
szczypiorek

W woku podgrzałem olej, kawałki piersi usmażyłem na złoto soląc lekko mięso. Dodałem sos sojowo-grzybowy, słodki sos chilli, łyżkę mąki kukurydzianej. Zagotowałem całość. Grubo pocięty szczypior wsypałem do woka na koniec.
Sos do mięsa ma bardzo intensywny smak przełamywany świeżością szczypioru. Bezpretensjonalne, proste danie z charakterem.


Niedzielny szampańsko-pomarańczowy indyk z żurawiną
Składniki (na dwie porcje):
grubo pokrojona pierś z indyka (ok. 50 dkg)
sól, pieprz
2 łyżki oliwy z oliwek z wytłoczyn
garść suszonej żurawiny
sok z 2 dużych pomarańczy
pół szklanki białego pół-słodkiego wina (o kwiatowym lub owocowym aromacie)

Na oliwie podsmażyłem pierś soląc ją i doprawiając pieprzem, dodałem żurawinę smażyłem pod przykryciem. Gdy kawałki stały się złote, żurawina odpowiednio miękka, dodałem sok z pomarańczy. Lubię lekko alkoholowy posmak w potrawach więc wino dodałem na koniec nie doprowadzając do całkowitego wchłonięcia przez mięso. Poddusiłem całość. Powstały sos bardzo ładnie się redukuje. Nie zagęszczałem go.
Mięso podałem z brązowym ryżem przygotowanym a'la risotto bez dodatków.
Danie świetnie sprawdzające się jako obiadokolacja do białego, aromatycznego wina. Mięso wchłania sok pomarańczowy i wino, żurawina nadaje lekki, kwaśny posmak.