czwartek, 25 marca 2010

środa, 24 marca 2010

o-E na dobranoc


Scena I
teatr wielki opera narodowa
Elektra w jednym akcie. Krótka niczym dramat lub film obyczajowy. Mocna, głośna, wzburzająca krew w żyłach. Libretto na podstawie Sofoklesa po niemiecku co szczególnie nie cieszy. Dobrze, że są napisy. W końcu to nie opera kameralna, festiwal mozartowski, Uprowadzenie z Seraju, z którego wyłapałem “warum?” i kilka innych podobnego znaczenia dla fabuły zwrotów germańskich. Po kilku latach (szkolnej bo szkolnej ale) nauki mogę się wstydzić lub dalej utwierdzać w przekonaniu, że to język nie dla mnie. Podobno czego się nie lubi trzeba pokochać. Idę w zaparte, nikt mnie do kochania nie zmusi.
Lubię takie warszawskie wieczory. Ciepłe, z zaplanowanym wydarzeniem kulturalnym. Szczególnie cenię te samotne wyjścia, przy okazji których mogę dużo myśleć i nikt mi nie brzęczy nad uchem. Ja też nikomu nie brzęczę co jest (oczywiste!) minusem tych wyjść. Spaceruję, podsłuchuję przechodniów, robię przegląd ulicznej mody…
Prawie do perfekcji opanowałem sztukę korzystania z tanich biletów i zajmowania na nich drogich miejsc, nigdy przy tym nie będąc nachalnym. Mężczyzna obok twierdził, że “żona dała mu dziś kosza”, przyszedł sam. Nie musiałem się martwić, że spóźniony epizodyczny właściciel krzesła przeszkodzi mi w odbiorze. Po brawach prosiłem o przekazanie podziękowań żonie.
Dopuszczam scenariusz życia, w którym nie będzie mi dane otrzymywać zaproszeń do opery. Życzę wszystkim korzystającym z miejsc na zaproszenia w połowie tak udanych wieczorów jak moje, kiedy te miejsca wam podsiadam.
Elektra /Jeanne-Michele Charbonnet/ po chorobie, podziękowali za wyrozumiałość. Rzeczywiście nie zachwyciła, stwierdzam po spektaklu. Dziękowała za to bardzo serdecznie za brawa. Wzrusza mnie taka szczerość na scenie, tak rzadko zastana. Elektrze zdarzały się niezamierzone fałsze. Po kogucim pianiu czuję  się przez chwilę jakby zlany wiadrem zimnej wody, samotnie, z grymasem na twarzy. To dla “tego” tu przyszedłem? Częściej jednak, co w tym miejscu zauważyć należy, przy rzewnych kawałkach przeszywają mnie dźwięki, chodzą po mnie mrówki, skraplają się niektóre nutki w słone bezbarwne krople.
Klitemnestra, w którą wcieliła się Podleś Ewa (po dzisiejszym wieczorze zyskuje zacny przydomek Zblazowanej Damy) była zjawiskiem. Mocna rola dla mocnej matrony z kontraltem na wyposażeniu. Bajka.
Siostra Elektry Chryzotemis, którą śpiewała czysto i pięknym sopranem Danielle Halbwachs warta odnotowania; Orist(es) /Mark Schnaible/ charyzmatyczny.
Za tydzień sprawdzę, czy Elektra skuteczną podjęła kurację na gardło.
Scena II
przekąski zakąski, po premierze
-Przepraszam, czy czynne?
-Tak, jednak jeśli chce Pan zamówić alkohol to dopiero po dwudziestej drugiej.
-Nie, nie przeszkadza mi, że nie ma alkoholu. Espresso proszę z odrobiną ciepłego mleka.
W drzwiach wejściowych wzmacniana szyba stoi dostojnie mimo, że cała w zmarszczkach i głębokich bruzdach. W środku trzy osoby za barem, jedna na sali. Nigdy takiej niezręcznej sytuacji nie zastał w tym miejscu. Obsługa nie wie co się dziać będzie, lekko przestraszona nie wiem czemu. Miła pani oznajmia pojawiającym się z rzadka gościom, że alkohol to za pół godziny, ci wychodzą zdziwieni. Młoda para, prawdopodobnie też byli w operze chociaż chłopak w jeansach nie dają za wygraną. Dziewczyna:
-Bardzo proszę nalać nam dwa kieliszki wody skoro alkoholu nie ma. Byliśmy tutaj rok temu i przyszliśmy na jeden kieliszek w celu świętowania.
Zaskoczony barman pyta czy to nie żart. Nie, nie ma ukrytej kamery.
Miarowo wypijają po kieliszku, płacą 10 zł (2 złote ekstra, przecież napoje po 4 polskie złote), wychodzą zadowoleni. Chłopak rzuca dziewczynie w drzwiach:
-Popiłaś?
Scena III
jana pawła 2, po scenie II
Znalazłem grosz wbity w szczelinę między płytami chodnikowymi. Podniosłem, dwa razy nań chuchnąłem, wrzuciłem do kieszeni czarnego płaszcza. Poprawiłem kolorowy szalik. Zadowolony wróciłem do domu.
Jeszcze kilka tygodni i sezon oper za trzy grosze się skończy.

powoli doskwiera

Pięknie za stołecznym oknem, w Italii pewnie już zielono. Czekam z utęsknieniem skreślając w głowie kolejne dni przybliżające mnie do południowych krańców Europy.
Gdzie ja w ogóle lecę? Wczoraj wpadłem na pomysł czasowego powrotu do Trento, z którym wiążę bardzo miłe wspomnienia. Kłopotliwy jednak może być ten przystanek. Obiecuję sobie napisać mail z pytaniem o nocleg do Thorsena, który do końca lipca przebywa w Rzymie. Do czasu znalezienia pokoju, który za uczciwe pieniądze wynajmę miałbym się gdzie zatrzymać. Zawsze zostaje couchsurfing chociaż wolałbym rozbijać się na nieznanym z częścią bagażu, nie całym podróżnym dobytkiem.
Kiedy lecę? Drugie kłopotliwe pytanie. W maju, na początku. Okazyjny zakup jeszcze możliwy, jak długo?!
Do zrobienia:
rozliczenie mediów wynajmowanego obecnie mieszkania, kwestie ubezpieczenia (rezygnuję z pracy, jak tu się nie martwić), dokładna alokacja zebranych dóbr (pamiętaj żeby zrobić listę!), testament?, kupić aparat, zaszczepić się przeciw żółtaczce (rychło w czas, nie napiszę), odłożyć książki do zabrania ze sobą zamiast szukać ich potem po pudłach… PIT czeka nierozliczony a ja się zastanawiam co będzie w maju. Kara będzie! Szybsza niż boska.

wtorek, 23 marca 2010

duża taksówka


Jechał Warszawską Koleją Dojazdową "dumny niczym świnia w taksówce", jak mówi Marcin i mama Marcina. Kilkadziesiąt minut wcześniej złożył wypowiedzenie umowy o pracę na czas nieokreślony. Jeszcze miesiąc i zapomni o ostatnich prawie siedmiu latach pracy bez satysfakcji. Może ludzie ciekawi, a i w komforcie żył od pierwszego do ostatniego dnia każdego miesiąca. Bagatela 80 miesięcy.
Wystawi się na znane i nieznane. Niech się sprawdzi lub sczeźnie.

niedziela, 21 marca 2010

Aglio, olio e lenistwo

Siedzę (na wpół leżę, podobnie jak mój pies w tej chwili), po obiedzie, z garścią solonych pistacji i drugim dzisiaj espresso. W głośnikach arie romantyczne Kaufmanna, po Lizie Minelli. Mam ochotę pisać zanim przejdę do meritum czyli dzisiejszego obiadu, który właśnie zniknął. Niezainteresowanych wycieczkami prywaty w rejony blogosfery odsyłam kilka linii niżej.



Niedziela się sączy, uwielbiam takie niedziele. Czesław-Pies-Mój-Jedyny gości od tygodnia przynosząc dużo radości i pozytywów, które z posiadaniem psa się wiążą. Za oknem przyjemnie, może tylko za dużo błota. Dość ciepło jednak i wieje wiosną z zachodu. Dwukrotnie dzisiejszej niedzieli leżeliśmy z Czesławem i książką. Jeden spał drapany za miękkim uchem, drugi śmiał się co chwila z przygód Elizabeth Gilbert w Italii. Nic nie pogania, do niczego się nie spieszy. Myśli krążą po swoich niesubordynowanych orbitach w weekendowym słodkim nieróbstwie. Czekam popołudniowej herbaty z gościem, może zrobię truskawkową delicję? „Jak bozia da”, jak mówi moja babcia Stefcia. Może. Mógłbym być czasem panią Crowe z ostatniego eseju w tomiku „Widoki Londynu” Virginii Woolf. Dostarczała sobie rozrywki i układała świat tak, by codziennie otrzymywać świeżą porcję informacji ze stolicy przyjmując lunchem lub popołudniową herbatą sąsiadów i ważne osobistości przez sześćdziesiąt lat. Londyn bez niej podobno nigdy nie będzie taki sam. Londyn jednak pozostał, pani Crowe odeszła. 

W błogostanie nie planuję. Trzymam się mocno fotela żeby nie wstać i nie rozliczyć PITu, uprzątnąć dokumentów, zrobić kolejnego podejścia do porządków w płytach. W zamian leżę i się cieszę. –Frajer – szepce do ucha commercialista. – Leń – w drugim uchu głos rozsądku naganiany realiami XXI wieku, ery informacji. Ding-dong: technologia zmienia się co kilka minut!
Niech sobie gadają, i tak zrobię swoje. Nikomu na przekór, po swojemu zrobię, jak zawsze.

Dzisiejszy obiad to klasyczne aglio olio e peperoncino wzbogacone o dobra, które znalazłem w lodówce i na parapecie. W sam raz na błogie, niezaplanowane popołudnia, kiedy najważniejsza na świecie jest ulubiona aria, dogłaskany pies (czy psy można zagłaskać?) i wypoczęty kręgosłup. Mam świeże peperoncino i czosnek mam, nie miałem jednak cierpliwości do krojenia, wybrałem składniki suche. Na kanapie leży leń? 



Aglio, olio e peperoncino +
składniki na 1 porcję: 

niewiele spaghetti

mieszanka przypraw:
po szczypcie suszonego czosnku w płatkach
krojonego peperoncino
oregano 


świeża pietruszka
świeża bazylia
suszony pomidor z oliwy
2 łyżki oliwy extra virgine
1 łyżka gotującej się wody, w której gotuje się makaron

peccorino sardo lub inny twardy ser

Ugotowałem al dente spaghetti w osolonej wodzie. W dużym kieliszku wymieszałem przyprawy, zalałem oliwą, dodałem gorącej wody, w której gotował się makaron. Dorzuciłem pokrojony pomidor, nać pietruszki i bazylię. Odstawiłem. Odcedziłem makaron, włożyłem z powrotem do gorącego garnka, zalałem oliwą z dodatkami, dokładnie wymieszałem. Starłem nad talerzem trochę sera i zjadłem ze smakiem. Ot, cała filozofia.


Carpe diem? Nie, chwilo trwaj!

niedziela, 7 marca 2010

Manna waniliowa z owocowym musem

Weekendowe przyjemności pod znakiem wymówek do zabawy. Piątek klubowy, sobota urodzinowo-klubowa i manifowa niedziela. Bardzo przyjemnie, lekko męcząco, bez wątpienia aktywnie, ciągle na antybiotykach i bezalkoholowo. Anoushka swojego czasu narzekała na nadmiar manny. Kaszy, nie mamony. Wraz z Pierre Herme'm zrobiłem deser. ...ET SI VOUS VENIEZ MANGER CHEZ NOUS?



Manna na mleku /deserowa/
na podstawie Desery Pierre Herme


Składniki:
1 l mleka
150 g cukru
1 szczypta soli
1 strąk wanilii
250 g kaszy manny
75-100 g masła


Nagrzałem piekarnik do 180 stopni C. Strąk wanilii przekroiłem wzdłuż na pół, nożem zeskrobałem nasionka. Do rondelka wlałem mleko, dodałem cukier, sól, strąk i nasionka wanilii. Zagotowałem.
Do wrzącego mleka wsypałem mannę, wymieszałem. Dodałem masło i dokładnie wymieszałem.
Przełożyłem do żaroodpornego naczynia, przykryłem folią aluminiową i wstawiłem do piekarnika.
Wypiekałem 30 minut.



Kasza manna z malinami
na podstawie Desery Pierre Herme


Składniki:
800 g kaszy manny na mleku (wykorzystałem całość z przepisu wyżej)
4 żółtka
100 śmietany kremówki
200 g malin
30 g cukru
1 łyżka likieru wiśniowego


Gorącą mannę połączyłem mieszając z kolejno dodawanymi żółtkami.
Wlałem śmietankę i mieszałem, aż składniki się dokładnie połączą.
Kaszą napełniłem formę do muffin (w przepisie jest forma na babkę) i wstawiłem do lodówki na 3 godziny.
Maliny rozgnieść widelcem, dodać cukier oraz likier wiśniowy. Wymieszać (wykorzystałem konfitury zmieszane z likierem).
Formę wstawiłem na kilka sekund do gorącej wody i odwróciłem do góry dnem, deser wyłożyłem na talerzyki.
Na każdej porcji rozłożyłem owoce, jak na zdjęciach. Z przepisu wyszło 12 średniej wielkości deserów.




PS Na Manifie spotkałem Marcela, psa który mógłby być bliźniakiem Czesława Psa Mojego Jedynego. Nie wiem czy był stałym przyjacielem którejś z "Dziewczyn na politechniki" czy tylko spacerowym towarzyszem. Ku pamięci, najpierw Marcel, potem Czesiu w odsłonach z ostatniej wizyty:





QUE PASA?



piątek, 5 marca 2010

Mozzarelline allo zafferano

Pochorowałem się nagle, niespodziewanie. Nie wiem czy wina to wątłych (nie)arystokratycznych genów czy głupoty pomieszanej z nieroztropnym podejściem do przedwiośnia. Tak czy inaczej odchorowałem kaszląc miarowo.
Nie był to obfity w pracę w kuchni czas. Gotowałem nieregularnie. Sukcesami były: pomidorowa z jajecznym makaronem, makaron z grzybami w sosie śmietanowym i pieczony karmazyn z tą salsą. Komputerowy detoks też do sukcesów zaliczam.




"Kulinaria Italia. Kulinarna podróż po Włoszech" to książka do której bardzo lubię wracać. Czasami nawet, jak w ostatnim tygodniu, błogo pręży się koło łóżka kilka dni. Przed zaśnięciem przeglądam ją ciemną nocą. Podział na rozdziały opisujące poszczególne regiony Italii bardzo mi odpowiada, podobnie jak oprawa graficzna i w końcu same przepisy zamieszczone w książce. Pojawiają się w tekście nazwy włoskie co staram się skrupulatnie wyłapywać, droga do opanowania języka wyboista. Fotografie przypominają o bezkresach zielonych, potem wypalonych słońcem pól i łąk, uśmiechają się sprzedawcy i sprzedawczynie cukierków, rzeźnicy i rzeźniczki, kucharki i kucharze, wszystko na swoim miejscu. Che bella Italia!




W rozdziale Abruzzo/Molise opisywany jest szafran. Przypomniałem sobie, że w czeluściach przypraw i dodatków powinienem mieć przywieziony z ostatniego urlopu zapas saszetek z nitkami. Nie myliłem się. Zakupiona została torba z małymi mozzarellami, zabrałem się do pracy.


Mozzarelline allo zafferano
na podstawie Kulinaria Italia, h.f. ullmann


Składniki:
kilka nitek szafranu
sól
150g mąki pszennej
12 małych mozzarelli
bułka tarta
olej roślinny do smażenia


Szafran rozpuściłem w 4 łyżkach osolonej wody. Dodałem mąkę i odrobinę wody. Powstało lekko płynne, kapiące ciasto.
Mozzarelle zanurzałem w cieście, obtaczałem w bułce tartej i smażyłem w wysokim rondelku do czasu kiedy uzyskały złotożółty kolor. Podałem na gorąco z rukolą (skropioną oliwą i octem balsamicznym, obsypaną solą morską i pieprzem) i cząstkami cytryny.




Wracając do szafranu - to słupek nasienny Crocus sativus i najdroższa przyprawa świata. Okres "żniw" kwiatów krokusa przypada na październik a rośliny kwitną tylko 2 tygodnie. Cena przyprawy nie dziwi biorąc pod uwagę, że potrzeba około 200 tysięcy kwiatów, aby otrzymać 1 kilogram szafranowych nitek. W najbliższy weekend szykuje się risotto alla milanese i kasza manna...

środa, 3 marca 2010

wtorek, 2 marca 2010