niedziela, 9 maja 2010

na stopniu etruskiego muru usiadła i płakała


To było mocne uderzenie. Zdarza mi się, że muzyka rezonuje w środku i przechodzi w ciarki na plecach, przeszywa jak mówię. Bywa też tak, że skrapla się w kilku słonych pod powieką łzach.
Zaczęło się obok Fontany Maggiore gdy przez szum tryskającej wody zaczął przebijać akordeon. Skierowałem się w stronę melodii od razu, by usłyszeć z bliska jeden z ulubionych instrumentów. Siadłem na stopniu jak zaczarowany. Spotkałem dziś akordeonistę, słyszałem dziś muzykę najpiękniejszą. Zręczne palce skakały po klawiszach z szybkością najlepszego wirtuoza. Cały był muzyką. Od czubków swoich czarnych, brudnych butów po koniec dredów na wysokości pasa. Od zdartych na piętach skórzanych glanów po wytarty melonik. Siadłem i słone prądy napłynęły do oczu. Wiele razy słyszałem akordeon. Na trendy imprezach w trendy barze ze ścianą wyłożoną butelkami podświetlonymi na różowo, koncertach większych i małych, na ulicach i w tramwajach. Ten akordeon był inny. Wychudzony chłopak był muzyką. Intensywność z jaką wydmuchiwał z instrumentu kolejne nuty zatrzymała prócz mnie kilka innych osób. Ekspresja z jaką grał i kwadratowe ruchy ciała obok płynnego falowania instrumentu przyśni mi się. Mam nadzieję.

Brak komentarzy: