czwartek, 6 maja 2010

24 godziny


Jadąc do Perugii myślałem, że wszystko się jakoś ułoży. Ułożyło się jakoś czyli szybko. Z życia wariata:
Wysłany z lotniska w Warszawie na portalu dla podróżników mail przyniósł skutek – odezwała się Olga, miła Polka studiująca w Perugii. Wskazała hostel i opisała drogę do celu. Mini-metro, które wygląda jak kolejka górska na szynach lub jedna z wielu dziwnych maszyn sunących slalomem po torach w wesołym miasteczku, potem winda strachów. Ot, cała droga do centrum miasta. Dotarłem do celu podróży na godzinę 21:30, błądząc wcześniej chwilę. Hostel przyjazny, łóżka niczego sobie, inni lokatorzy różni więc aparat i komputer zostawiłem w depozycie i… wybrałem się na domową imprezę. Nic to, że chwilę wcześniej resztką sił dźwigałem dwadzieścia dziewięć kilogramów bagażu, Olga i mieszkający w Perugii przyjaciele to przecież kopalnia wiedzy, pomyślałem. Nie było pudła. Sześć osób w akademiku, piw i win odpowiednio więcej. Towarzystwo płciowo mieszane łączące się w bólach byle najmniejszych (większych nie ma) wymagań stawianych przez wykładowców na uniwersytetach. Po odbiorze istotnych informacji udałem się na zasłużony nocleg. Więc, co można zrobić przez dwadzieścia cztery godziny w obcym mieście? Ano można:
- zapisać się na opłacony wcześniej kurs językowy. Próbowałem wyjaśnić w banku, na prośbę pani z sekretariatu kwestię pieniędzy które nie dotarły na rachunek odbiorcy przez dwa tygodnie. Okazało się, że signore w garniturze w otoczeniu wszystkich przynależnych placówce bankowej urządzeń potrafi zrobić kopię dowodu wpłaty i umówić się z uczelnią, że wyjaśni sprawę. Complicato! to kwestia garniturowca
- wysłuchać dwóch lekcji języka coraz bliższego, zadziwić się po raz kolejny innością życia i pracy w Italii
- polubić młodego Anglika, wesołego Libańczyka, w kwiecie wieku Niemkę i łysiejącego Australijczyka, inną Niemkę i dziewczynę z Izraela. Znielubić: troje Chińczyków i Koreańczyka. Krótko – poznać grupę językową. Dam sobie czas na obserwacje charakterologicznego tygla
- wyrobić kartę na stołówkę uniwersytecką. Liczę na uniesienia podniebienia. Zdarza mi się przeliczać
- odwiedzić bibliotekę, uniwersytet, informację turystyczną, pizzerię, kilka barów kawowych, punktów widokowych, lodziarnię
- finalmente: znaleźć pokój, sfinalizować umowę najmu. Misja uwieńczona sukcesem. Właśnie piszę z mojego nowego lokum z bezprzewodowym dostępem do wirtualnego świata. Wprawdzie z jednym garnkiem i patelnią, biorąc pod uwagę mojego nowego chińskiego kolegę z pokoju obok może być ciężko, znajdzie się jednak rozwiązanie i na tę kwestię. W Warszawie miałem cztery własne garnki tylko dla siebie plus patelnię, wok i bistecchierę. Na via delle Clarisse mam garnek o dziwnym kształcie, dwupalnikową kuchenkę, kolegę o imieniu Xin /szin/ i dwa biurka do własnej dyspozycji. Mam także w pokoju okno z widokiem na wielkie drzewo, za którym rozciąga się wspaniały widok na dolinę i pofałdowania terenu w oddali. O tym już innym razem.
Lazio i Umbria soczyście zielone, nim panujący kolor zmieni się na słomkowy będę cieszył się latem. Lubię planować, to takie niewłoskie.

Brak komentarzy: