środa, 7 lipca 2010

wszystko płynie


Odwiedziłem południowe Lazio. Zgodnie z planem wypoczynek był błogi, może nawet za bardzo. Nie można było węgorzy w rurach ananasami karmić bo węgorzy w systemie nawadniającym nie było. Szczurów nawet wszechobecnych w Rzymie nie było a niby województwo to samo. Wieś spokojna w górach, wieś wesoła była z wypadami na wybrzeże i targ pod Monte Cassino. Podobno można spotkać węże na tym trzecim odludziu ale nie uświadczyłem także. Przepisałem za to całą gramatykę z poprzedniego kursu. Przeczytałem książkę, obejrzałem kilka programów we włoskiej telewizji, jadłem dobrze, spałem słodko śniąc wiele. Natura gaduły typowego nie miała tylko odpowiedniego ujścia ale nie można mieć wszystkiego, jak mawiają.
Wczoraj, po pięciu godzinach w podróży znalazłem się z powrotem w Perugii. Tym razem w nowej dzielnicy, w nowym mieszkaniu, ze świadomością posiadania nowego prezydenta. Same nowości można byłoby rzec. Z udogodnień nowego lokum wymienić należy telewizor, piekarnik (w końcu!), większe łóżko i przyjemniejszą w użyciu łazienkę. Od telewizji odzwyczajony doceniam obecność odcieni świata z satelitarnego talerza. Mam nawet nowy ulubiony kanał - music box Russia. Rosjanie wydają się bardziej amerykańscy w popie niż Amerykanie, che bello! Jest na czym oko zawiesić, jest się z czego pośmiać. O ślinieniu się do cukierkowego przekazu mogę zapomnieć. Wyginają się, oj wyginają i przeginają.

Zacząłem w końcu nowy kurs językowy na uniwersytecie. Po kolejnych nierowzwiązywalnych problemach, których doświadczyłem w sekretariacie (Włosi i Włoszki wiedzą zawsze najlepiej mimo, że postępują niesłusznie, wbrew prawom ekonomii i logiki, słów brakuje) jestem na nowo studentem. Plan zajęć zakłada codzienne pobudki z kurami więc skończę z opijaniem się wieczorami winem. Z przeciągającymi się kolacjami kończyć nie mam zamiaru. Grupa uczniów jest liczna, międzynarodowa. Zbyt liczna jak dla mnie, odpowiednio jednak zróżnicowana chociaż brakuje przedstawicieli obu Ameryk i Australii. Nie brakuje: siostry zakonnej, kilku przyszłych księży, śpiewaczki operowej, córki ambasadora i zadowolonej z życia pracownicy cukierni. Wiodąca nauczycielka jest przyjemna w obyciu, druga którą dane mi było do tej pory poznać jest szalona. Miałem do czynienia z różnymi wykładowcami i wykładowczyniami. Bywali szowinistami, bywały łatwodenerwowalne, bywali obłąkani (jak inaczej wyjaśnić stojącego na krześle doświadczonego wykładowcę pytającego niemile: "co wy sobie kurwa myślicie?"). U Nowej w oczach lekka schizofrenia. W głosie moc, która straszy, śpiew donośny. Ubrania w stylu dziecka kwiatu z lekką nutą inteligencji (len robi swoje). Wrażenie obcowania z osobą bezwstydną - zanotowane. Gdyby nie wypytywała studentów z Azji o stypendia i inne szczegóły pobytu, które przekładają się na rasistowskie zapędy zapałałbym uczuciem silnym. Na chwilę obecną wierzę, że lekcje z serii "kultura włoska" będą ciekawe.

Odwiedziłem dzisiaj park największy. Babciu! Baseny na ŚWIEŻYM powietrzu (chciałoby się napisać, wypada, zgodnie z prawdą - w upale godnym czeluści piekielnych, których podobno nie ma. Czeluści, nie upałów) przemawiają do mnie. Jestem na tak! Sprawdzę w piątek w praktyce czy woda ciepła. Tym akcentem kończę i wracam do krojenia naci pietruszki...

Brak komentarzy: