niedziela, 11 lipca 2010

bredzę w zupie


Przez chwilę myślałem, że na dzisiaj wyznaczony został mój nieuchronny koniec. Historia zna takie przypadki. Jednak nie.
Wczesnym popołudniem wybrałem się na obiad nad Trasimeno. Krótki spacer po starym, kamiennym centrum Passignano i gotowy byłem na przyjęcie. Bawiłem się w towarzystwie małży z pieca, kalmarów z oleju, dużej krewetki, mątwy i langustynki z grilla. Piłem białe, dobrze schłodzone wino i może gdyby nie pół litra... Po godzinie od konsumpcji, w drodze powrotnej poczułem się jakby ktoś wyłączył pstryczek-elektryczek i odciął mi dostawę energii życiowej. Co za stan niewdzięczny. Na chwilę obecną, po dawce snu jest dobrze choć nadal czuję się niżej przeciętnie.
Skwar jak w hucie. Wierzę, że częste zraszanie się chłodną wodą dobrze działa, jeśli nie na potliwość to przynajmniej na krążenie.

Brak komentarzy: