czwartek, 10 grudnia 2009

Tarta con pomodori e philadelphia

Pewnego urlopowego dnia postanowiłem, że na obiad będą makaronowe chusteczki z pesto autorstwa Jamiego Olivera. Przepis przypomniał mi się nagle i nagle też cała idea obiadu upadła. Okazało się, że zamiast świeżego ciasta makaronowego kupiliśmy... ciasto francuskie. Umysł elastyczny więc dało się coś z tym fantem zrobić, tak powstała:
Tarta con pomodori e philadelphia
tarta z pomidorami koktajlowymi i serkiem philadelphiarulon ciasta francuskiego
serek philadelphia
garść tartego parmezanu
duże jajo
świeża bazylia pomidory koktajlowe
pieprz i sól

Ciasto wyłożyłem na blachę, nakłułem widelcem i podpiekłem ok. 5-7 minut w sugerowanej na opakowaniu temperaturze. W tym czasie rozkłóciłem w misce jajko, dodałem philadeplhia, starty pamezan, sól i pieprz do smaku. Wylałem mieszankę na ciasto, ułożyłem przekrojone na pół pomidory i listki bazylii. Piekłem do zarumienienia tarty.

Moje smaki – proste połączenia dostępnych składników.

Powoli kończę wirtualną włoską wyprawę. Przy każdej blotce wracałem wspomnieniami do wzlotów mojego podniebienia z ostatniego urlopu i przyznaję, że bardzo to były przyjemne powroty. Kilka potraw/zdjęć zostało ale może przy okazji je jeszcze zamieszczę (penne z koniakiem? bo kto by nie chciał spróbować). Nie mam w końcu ochoty zamykać swojego blogowego kramu, wrócę po prostu do codziennej pstrokaterii przepisowej.
Dni w Italii mijały szybko, jak zwykle: jedno espresso, cappucino, drugie espresso, trzy. Czasem cztery bo detoks można zrobić po wolnym a błogie chwile z filiżanką na wagę złota. Kiedy towarzystwo przyjemne kaw się nie liczy. Poznałem kilka osób – w kawiarniach, barach, dyskotekach czy na ulicy. Nietrwałe to kontakty chociaż wrastają w pamięć ciekawymi historiami.Kiedy Susanne, Katja, Thorsten, Stefan i Stefan wałęsali się za dnia po muzeach i placach, ja łapałem chwilę oddechu od codzienności i warszawskiej rutyny. Fotografowałem, czytałem, kolekcjonowałem promienie słoneczne, robiłem zakupy, bez celu spacerowałem po mieście, pysznie jadłem i piłem.
Wieczorami najczęściej chodziłem z niemieckimi przyjaciółmi na długie i syte kolacje. Stałym miejscem była pizzeria w studenckim dystrykcie za Termini – Fomula 1 otwierana o 18stej by po pracowitym wieczorze zamknąć drzwi dla klientów o 24tej. U nas nie ma takiej kultury, może ocieplenie klimatu może mieć i pozytywne skutki (nie może, niepożałowana szkoda). Na Zatybrzu, które też było często odwiedzanym miejscem gościliśmy w różnych trattoriach by na deser wracać do wybranej, potem grappa lub amaro.
Cornetto (croissant) wypełnione nadzieniem miodowym o 3 nad ranem prosto z piekarni? Proszę bardzo. Wszystko było. Dobrych wspomnień nigdy dość.

Teraz najchętniej wsiadłbym na ten (nie mój) rower i zwiał gdzie dzień dłuższy i ludzie uśmiechnięci.
-m-

2 komentarze:

Unknown pisze...

Takie improwizowane z koniecznosci obiady sa najlepsze :)

Baci :)

Małgoś pisze...

Ha! Ciasto francuskie zamiast makaronowego! :D No no, ciekawe jakby smakowały takie "francuskie chusteczki" Jamiego. :D Michu, grunt, że głowa pracuje i improwizacje się udają. :) To podstawa! :)
A chusteczki Jamiego, pyszne są. :) Robiłam. :)